Święty Andrzej Bobola znany jest przede wszystkim jako męczennik za wiarę, którego wstawiennictwo doprowadziło do zwycięstwa polskich żołnierzy nad Armią Czerwoną w 1920 roku. Jest on jednak skutecznym orędownikiem nie tylko w kwestii przyszłości naszej Ojczyzny. To święty, który wyprasza modlącym się do niego liczne łaski, w tym uzdrowienia.
Święty Andrzej Bobola nieustannie działa w życiu osób, które modlą się o jego wstawiennictwo. Oto 5 świadectw niesamowitych cudów, do których doszło za jego przyczyną na przestrzeni wieków.
Święty nie kazał czekać
Oto jedno ze świadectw, zmieszczone w książce „Boży wojownik. Opowieść o św. Andrzeju Boboli”. KSIĄŻKĘ MOŻESZ ZNAJDZIESZ TUTAJ!
„16 października 2019 roku byłam w sanktuarium w Strachocinie na nabożeństwie do św. Andrzeja Boboli i wywarło na mnie wielkie wrażenie. Dostąpiłam podczas niego spotkania ze Świętym. Tyle próśb mu wtedy przedstawiłam… Prosiłam za zięcia, aby przestał nadużywać alkoholu, za chorą córkę, modliłam się za siebie, bo wiele mam chorób. Święty nie kazał nawet długo czekać, aż się spełnią, bo już w lutym 2020 roku mogę złożyć świadectwo, że moje prośby zostały wysłuchane. Zięć po wielu latach przestał pić alkohol. Córka ma dobre wyniki. Mnie zaś jaskra ustąpiła. Nie potrafię wyjść z zachwytu i podziwu dla św. Andrzeja. Teraz o nim mówię innym i zachęcam, aby i oni wzięli udział w takim modlitewnym spotkaniu”.
„Wyspowiadaj się!”
To świadectwo również znajdziesz w książce „Boży wojownik. Opowieść o św. Andrzeju Boboli”. KSIĄŻKĘ MOŻESZ ZNAJDZIESZ TUTAJ!
„Przybyłem do Strachociny z daleka, rowerem. Gdy wszedłem na Bobolówkę, zobaczyłem kapłana w konfesjonale i w tym momencie uderzyła mnie myśl: wyspowiadaj się. A ja u spowiedzi nie byłem ponad dwadzieścia lat. Przyjechałem tutaj nie po to, by się spowiadać, ale aby to miejsce nawiedzić. Ale gdy myśl stała się wręcz natrętna, pomyślałem, że może nawet będzie dobrze tu po tylu latach wśród tych starych dębów podejść do spowiedzi. Gdy zacząłem iść w stronę konfesjonału, jakby mnie ktoś trzymał, abym do niego nie doszedł. I nie doszedłem. Byłem już blisko, ale zawróciłem. Gdy stanąłem przy kaplicy i zobaczyłem, jak się ludzie spowiadają, znowu zachęta w myśli: Podejdź, nie bój się, ja ci pomogę. I to mnie zastanowiło. Ktoś mi mówi, że pomoże. Od razu pomyślałem, że to był św. Andrzej, a jemu niczego odmówić nie mogłem. Od kilku lat odmawiam do niego litanię, więc skoro on mnie zaprasza, to podejdę. I podszedłem. Spowiedź trwała długo. Ludzi wokół konfesjonału nie było, bo poszli z relikwiami odmawiać różaniec w Bobolówce. Bardzo się wtedy wypłakałem. Od tej spowiedzi często uczestniczę w Mszy Świętej, co miesiąc się spowiadam, odmawiam różaniec. Jakże jestem wdzięczny, że św. Andrzej mi pomógł i teraz trzyma mnie w swoich Rękach.
Ręka pana Dziumowicza
Do wielu cudów dochodziło zaraz po przywiezieniu do Polski trumny kanonizowanego męczennika. Był 1938 rok, gdy szczątki świetego przyjechały z Rzymu do Warszawy. Nagłego uzdrowienia prawej ręki doświadczył na przykład pięćdziesięciopięcioletni kolejarz Jan Dziumowicz ze Szczakowej. Co ciekawe, modlił się on za pośrednictwem męczennika w zupełnie innej sprawie, a uzdrowienia doświadczył niejako przy okazji. Oto fragment broszury wydanej z okazji kanonizacji:
ZOBACZ WIĘCEJ ŚWIADECTW W KSIĄŻCE „BOŻY WOJOWNIK. OPOWIEŚĆ O ŚW. ANDRZEJU BOBOLI”
Od lat dwu prawą tą ręką nie tylko nie mógł nic podźwignąć, ale co więcej nie mógł nią nawet swobodnie poruszać ani podnosić jej do góry. Z powodu straszliwego bólu nie mógł nią nawet szelek zapinać. Zabiegi lekarzy nic nie pomogły. Ostatecznie powiedziano mu, że jest to zastarzały reumatyzm, z którego „się nie wyliże”. Pan Dziumowicz nie miał zamiaru iść na procesję z ciałem św. Andrzeja. Poszedł jedynie na naleganie siostry, która prosiła, by jej towarzyszył. Gdy ujrzał trumnę Świętego, wcale nie myślał o swej chorej ręce. Modlił się tylko, by św. Andrzej pocieszył go w jego nieszczęściach rodzinnych. Kiedy po radnych miasta trumnę Świętego wzięli na swe barki akademicy, przy skręcie ulicy Mikołajskiej zapragnął ją nieść i pan Dziumowicz. Na jego prośbę grzecznie ustąpił mu miejsca jeden z akademików.
Własne słowa uzdrowionego niech dopowiedzą reszty: „Kiedy ramieniem dotknąłem trumny, coś moją ręką nagle wstrząsnęło, jakby prąd elektryczny przeszedł przez rękę. Czułem, że się coś dzieje. O chorobie ręki jednakowoż nie myślałem, tylkom się tak ogólnie modlił: Dopomóż mi, Święty Andrzeju! – I niosłem dalej trumienkę. Tak się dobrze przy niej czułem. Nawet kiedy ludowcy po akademikach wzięli ją na ramiona, nie odstępowałem od niej, ażeśmy ją do kościoła Serca P. Jezusa przynieśli. Dopiero w domu spostrzegłem, że ja bez bólu mogę z tyłu szelki zapiąć – i że mogę rękę w górę podnieść i w tył za siebie swobodnie nią wywijać. Z początku sam nie chciałem w to wierzyć, bo przecie dwa lata mnie to trzymało… Nie chciała wierzyć żona ni siostra, ni chłopiec. Koledzy się dziwili… Ja odprawiłem nowennę dziękczynną i dziś byłem u spowiedzi i Komunii św. na podziękowanie”.
Niewypełniony ślub. Uzdrowienie św. Gabriela Possentiego
Ciekawym przykładem jest tu epizod z życia Włocha, św. Gabriela Possentiego, pasjonisty (1838–1862).
Gabriel miał od dziecka powołanie do życia zakonnego, ale nie dbał o nie i zagłuszał ten głos w duszy. Pewnego razu ciężko zachorował i wtedy przyszło mu do głowy, żeby prosić Boga o uzdrowienie i obiecać, że jeśli dostąpi tej łaski, wstąpi do zakonu. Jednak kiedy mu się polepszyło, zrezygnował z wypełnienia obietnicy i oddawał się życiu, które dawni mistrzowie życia duchowego nazywali światowym.
Ponieważ aż do przesady dbał o wygląd i lubił grę w karty, tańce i polowania, nazywano go bawidamkiem. Po jakimś czasie zachorował na anginę. Miał tak spuchnięte gardło, że istniała obawa, że udusi się i nie dożyje rana. Wtedy znowu zwrócił się do Pana Boga, wzywając pośrednictwa bł. Andrzeja Boboli, który niedawno został wyniesiony na ołtarze i o którym zapewne młodzieniec usłyszał jako uczeń szkoły jezuickiej. Przyłożył jego obrazek do szyi, owinął szyję bandażem i zasnął. Rano skonstatował, że znacznie łatwiej mu się oddycha i że opuchlizna wyraźnie się zmniejszyła. Tym razem wypełnił ślub i wstąpił do pasjonistów. Pamięć o uzdrowieniu zachował aż do swojej przedwczesnej śmierci na gruźlicę w wieku dwudziestu czterech lat. Jego kierownik duchowy mówił, że Gabriel Possenti starannie przechowywał obrazek Boboli i często na niego zerkał oraz ze czcią go całował.
Uzdrowienie Marianny Florkowskiej
Szczególnie poruszająca, ale również chyba pouczająca, jest historia rodziny Florkowskich z 1730 roku. Niespełna dwuletnia Marianna, wyczerpana dyzenterią, była już bliska śmierci – spuchła, zesztywniała i wydzielała trupi zapach. Rodzice byli zrozpaczeni, tym bardziej że podczas epidemii tej choroby stracili wcześniej synka. Matka modliła się gorąco o uzdrowienie, a spowiednik doradził jej, żeby pobożnie wysłuchała trzech mszy i prosiła o orędownictwo Andrzeja Bobolę. Kobieta postąpiła zgodnie z tą radą i jeszcze tego samego dnia z radością skonstatowała, że stan dziewczynki się poprawił. Ksiądz zachęcił Florkowskich, żeby złożyli formalne oświadczenie o cudzie przed komisją biskupią. Ci początkowo się zgodzili, ale później, usłyszawszy wyolbrzymione opowieści o trudnościach, które rzekomo miały się z tym wiązać, zrezygnowali. Ksiądz powiedział Florkowskiej: „Czyń, jak ci się podoba, ja ciebie zmuszać nie mam zamiaru. Ale uważaj, aby Bóg nie ukarał cię za niewdzięczność i córki ci nie zabrał”.
Matka zlekceważyła to ostrzeżenie, jednak kiedy wróciła do domu, zastała dziewczynkę znowu w bardzo złym stanie – dziecko miało konwulsje i skurcze żołądka i straszliwie jęczało. Lekarstwa nie pomagały. Rodzice zaczęli gorąco się modlić i obiecali złożyć zeznania. Wkrótce po tym atak minął.
WIĘCEJ PRZECZYTASZ W KSIĄŻCE „BOŻY WOJOWNIK. OPOWIEŚĆ O ANDRZEJU BOBOLI”. ZOBACZ TUTAJ!

No Comments