Nie zostaliśmy wysłani na ten świat po to, aby zło potępiać, lecz po to, by je naprawiać; nie po to, by przeklinać, lecz po to, by zbawiać. Jako uczniowie Jezusa nie możemy zapominać, że „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają”. A nasz Pan nie przyszedł „powołać sprawiedliwych, ale grzeszników” – pisze abp Fulton Sheen w książce „Krzyż i kryzys”, którą ZNAJDZIESZ TUTAJ.
Te słowa wskazują jednoznacznie, że nie jest naszym zadaniem udowadnianie grzesznikom, że się mylą, jakkolwiek mielibyśmy z tego dużo satysfakcji. Nie jest nawet naszym zadaniem udowadnianie innym, że mamy rację, jakby prawda pochodziła od nas samych, a nie od Boga. Naszym zadaniem jest głosić Chrystusa Ukrzyżowanego i pozwolić, by prawda sama zwyciężyła.
Wobec ateistów i fanatyków
Kiedy widzisz człowieka umierającego z głodu, nie powinieneś podchodzić do niego ze słowami: „Nie możesz jeść trucizny! Trucizna zabija!”. Nie powinieneś nawet radzić mu: „Musisz jeść chleb. Badania naukowe dowiodły, że chleb zawiera witaminy”. Wystarczy, że podejdziesz do niego, mówiąc: „Jesteś głodny, przy- niosłem ci chleb”, po czym pozwolisz działać prawom natury. Podobnie rzecz się ma z głodującymi duszami. Nie powinniśmy wytykać im błędów ani udowadniać, że to my mamy rację. Powinniśmy natomiast przedstawić im Bożą prawdę, która z pomocą Jego łaski stanie się dla nich pokarmem na życie wieczne.
Mając na uwadze ten punkt widzenia, zastanówmy się, jaką postawę powinniśmy przyjmować wobec ateistów i fanatyków? W jaki sposób Jezus odnosił się do ludzi, którzy w Jego czasach byli fanatykami, sprzeciwiającymi się woli Bożej? Otóż nawracał ich, szukając punktu wspólnego między poglądami tych ludzi a prawdą, którą głosił.
KLIKNIJ TUTAJ I ZOBACZ WIĘCEJ W KSIĄŻCE „KRZYŻ I KRYZYS”
Rozważmy przypadek kobiety, którą Jezus spotkał przy studni Jakuba. Nasz Pan, zmęczony wędrówką w upalny letni dzień, powiedział do niej: „Daj Mi pić”. Ona od razu zwróciła Mu uwagę, że studnia jest głęboka, a On nie ma czym zaczerpnąć wody. Jezus powiedział: „O, gdybyś znała dar Boży i [wiedziała], kim jest Ten, kto ci mówi: «Daj Mi się napić», to prosiłabyś Go, a dałby ci wody żywej”.
Ta nieszczęsna kobieta codziennie, w palącym słońcu, przebywała trudną drogę z Samarii z dzbanem na głowie. Gorąco pragnęła więc znaleźć źródło żywej wody, dzięki której nie musiałaby już odbywać tych wędrówek. Jezus jednak, widząc, że nie zrozumiała Jego duchowego przesłania, zmienił temat: „Idź, zawołaj swego męża”. Kobieta odpowiedziała: „Nie mam męża”. Jezus rzekł do niej: „Dobrze powiedziałaś: Nie mam męża. Miałaś bowiem pięciu mężów, a ten, którego masz teraz, nie jest twoim mężem”.
Zastanówmy się teraz, jaki punkt wspólny, umożliwiający głoszenie Dobrej Nowiny, mógł istnieć między Jezusem, który był czystą niewinnością, a tą cudzołożną kobietą, która miała pięciu mężów. No cóż, łączyła ich tylko jedna rzecz: zamiłowanie do chłodnej wody. Wychodząc od tego wspólnego punktu, Jezus poprowadził grzesznika do zrozumienia łaski i życia nadprzyrodzonego. A zrozumienie to było tak głębokie, że ona i inni mieszkańcy pogardzanego miasta jako pierwsi w historii nazywali Jezusa „Zbawicielem świata”.
Nauka miłości?
I my musimy postępować podobnie. Nie wolno nam trwonić energii na potępianie ateizmu; mamy wprowadzać ateistów do obozu miłośników Komunii, szukając czegoś, co nas łączy, choćby miało to być tylko wspólne zamiłowanie do chłodnej wody lub wspólne poszukiwanie wielkiego nieznanego.
W dążeniach do znalezienia takiego wspólnego mianownika musimy nade wszystko kierować się duchem Chrystusowego miłosierdzia. Musimy być nietolerancyjni wobec ateizmu, ale tolerancyjni wobec ateistów. Gdybyśmy otrzymali takie samo jak oni wykształcenie, gdybyśmy, tak jak oni, byli karmieni marksistowskimi kłamstwami i półprawdami o religii, prawdopodobnie nienawidzilibyśmy Kościoła dziesięć razy bardziej niż oni.
W rzeczywistości bowiem oni nie Kościoła nienawidzą, lecz tego, czego ich o Kościele nauczono. My również palilibyśmy świątynie, gdyby wpajano nam fałszywe przekonanie, że Kościół popiera niesprawiedliwości społeczne, które oni słusznie potępiają. Na Golgocie Jezus znalazł usprawiedliwienie dla ich postępowania; czy my zatem nie możemy chociaż powtarzać za Nim: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”?
Religia to nie sprawa prywatna!
Oczywiście, że komuniści, ateiści i fanatycy nienawidzą Chrystusa i Jego Kościoła. Nie pałają natomiast nienawiścią do Platona ani do orientalnego kultu słońca. Czy nie dzieje się tak dlatego, że tylko to, co nieskończone, może być obiektem nieskończonej nienawiści lub nieskończonej miłości, jak również dlatego, że ich nienawiść jest tylko daremną próbą pogardy?
Ich nienawiść nie zwalnia nas jednak od tego, abyśmy się za nich modlili, jak nasz Pan modlił się za swoich oprawców, a Szczepan wstawiał się za tymi, którzy go kamienowali. Nie wolno zapominać, że w ogniu Bożej łaski dusze pełne nienawiści mogą zostać przemienione w dusze pełne miłości.
Jezus powołał swoich największych apostołów z grona ludzi słabych, nienawistnych i grzesznych! Piotra wydobył ze słabości, Pawła z nienawiści, a Magdalenę, która często bywa nazywana trzynastym apostołem, z lubieżności. Nasz Pan, Jezus Chrystus, umarł za każdego z nich. Dlatego mamy w nich widzieć nie ludzi zasługujących na nienawiść, lecz potencjalnych jeńców Człowieka na krzyżu, który oddał życie z miłości – nawet do Stalina.
ZOBACZ WIĘCEJ W KSIĄŻCE „KRZYŻ I KRYZYS”!
Zbyt długo świat hołdował przekonaniu, że religia jest sprawą prywatną. Teraz zauważa, że przyjęcie takiego poglądu doprowadziło do sytuacji, w której niereligijność zawładnęła całym społecznym porządkiem. Nie wystarczy już, że jednostki będą głosić potrzebę osobistej pobożności, ponieważ życie człowieka jest nierozerwalnie związane ze wszystkimi problemami cywilizacji. Nie istnieje coś takiego jak duchowość dla jednostek i duchowość dla społeczeństw. Jest tylko jeden rodzaj duchowości, ponieważ moc, która tworzy duszę, jest tą samą mocą, która tworzy świat.
To prawda, że królestwo Boże nie jest z tego świata, ale dopóki trwamy w czasie, ono jest dla tego świata. Nawet słowa odmawianych przez nas modlitw sugerują, że jesteśmy włączeni w wielką społeczną konstrukcję, podobnie jak komórki organizmu są połączone ze sobą. Mówimy „Ojcze nasz”, a nie „Ojcze mój”; prosimy: „Przebacz nam nasze winy”, a nie „Przebacz mi moje winy”. Otrzymaliśmy przykazanie, aby „kochać Boga, bliźnich oraz nieprzyjaciół, jak również modlić się za oprawców”.
Sam Kościół jest zaczynem w masie ludzkości, miastem na wzgórzu oraz światłem w ciemności. Religia nie jest więc sprawą indywidualną, lecz społeczną. Nie dostępujemy zbawienia w pojedynkę, lecz w łączności z innymi ludźmi. Właśnie taki sens ma Boże napomnienie: „Wy jesteście solą ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić?”.
Uciekają przed cieniem krzyża?
Niezależnie od tego napomnienia powinniśmy czuć się odpowiedzialni za współczesny świat i panujący w nim chaos także dlatego, że w pewnym stopniu sami się do tego chaosu przyczyniliśmy. Musimy uczciwie przyznać, że rozwój sekularyzmu, wzrost bezbożności i zanik ducha ofiarności przynajmniej w niewielkim stopniu wynikają z faktu, że nie spełniliśmy swojego chrześcijańskiego obowiązku.
W społecznym, ekonomicznym i politycznym życiu nie potrafiliśmy w pełni odcisnąć znaku krzyża, który nakreślono nam na plecach podczas chrztu oraz na czole podczas bierzmowania.
Już sam fakt, że świat tysiąckrotnie bardziej gorszy się złym postępowaniem katolików niż jakimkolwiek innym złem obecnym w życiu publicznym, dowodzi, że oczekuje się od nich znacznie więcej. W takim stopniu, w jakim pokrywamy chrześcijański światopogląd warstwą lakieru światowości albo staramy się pogodzić ze
sobą dwa światy, albo traktujemy wiarę wyłącznie jako rodzaj pocieszenia, a świat odbieramy jako luksus, albo nie potrafimy promieniować światłem Bożej prawdy na tych, którzy chodzą w ciemności – tylko w takim stopniu wina za grzech świata obciąża nasze sumienia i dusze.
Ludzka przewrotność, diaboliczna propaganda, ohydne kłamstwa, niepohamowane namiętności, pożądliwość, zazdrość i żądza władzy – to wszystko wprowadziło do świata wiele niepokoju, ale nie ulega wątpliwości, że niepokój ten byłby mniejszy, gdybyśmy byli w pełni świadomi, co znaczy być chrześcijaninem. Tworzymy świat, gdy żyjemy wiarą; niszczymy go, gdy od niej odchodzimy. Ratujemy świat, gdy kochamy krzyż; tracimy go, gdy uciekamy nawet przed cieniem krzyża.
TEKST POWSTAŁ NA PODSTAWIE KSIĄŻKI ABP. FULTONA SHEENA „KRZYŻ I KRYZYS”

No Comments