Wielu poznało już poruszający serca niezwykle potężny akt zawierzenia „Jezu, Ty się tym zajmij!”. Jego tekst stanowi dowód wielkości Boga, który w najtrudniejszym momencie pragnie udzielić nam wsparcia. Ale jest coś jeszcze: Bóg oczekuje od nas pełnego oddania. Także gotowości do przyjęcia krzyża.
Wiele już napisano o potężnym akcie zawierzenia „Jezu, Ty się tym zajmij!”. W Polsce spopularyzowała go biografia jego autora, ks. Dolindo Ruotolo, napisana przez Joannę Bątkiewicz-Brożek. Odmawiając ten akt i powierzając się Chrystusowi słowami „Jezu, Ty się tym zajmij!” doświadczaliśmy wielu łask – pomocy w drobnych i poważniejszych problemach.
Jednak w najnowszej książce „Jezu, ratuj!”, Joanna Bątkiewicz-Brożek wskazuje, że ów akt wiąże się nie tylko z wielkimi łaskami, ale też z naszą gotowością oddania siebie Chrystusowi.
Krzyż – to jest najtrudniejsze
„To jest najtrudniejsza część aktu oddania. Troszkę pomijana. Troszkę udaje się, że jej nie ma… Chcę, by Jezus rozwiązał wszystkie sytuacje, liczę na obiecany cud. A gdy choroba postępuje, tym bardziej ufam, że finał jednak będzie dobry” – pisze Joanna Bątkiewicz-Brożek w książce „Jezu, ratuj!”.
ZOBACZ NOWĄ KSIĄŻKĘ AUTORKI BIOGRAFII KS. DOLINDO „JEZU, TY SIĘ TYM ZAJMIJ!”
Autorka przypomina, że obok nadziei na pomoc z nieba, akt zawierzenia „Jezu, Ty się tym zajmij!” zawiera również trudne słowa o „łasce złożenia ze swojego życia bolesnej ofiary wynagradzania […] i miłości, co poniesie za sobą cierpienie”.
W tym sensie wołanie „Jezu, Ty się tym zajmij!” nie tylko jest wołaniem o ratunek, ale także deklaracją chęci przyjęcia krzyża. Autor tych słów, ks. Dolindo sam nie tylko „zgłaszał” gotowość do cierpienia, ale wręcz prosił o nie. „Panie, daj mi krzyże, które przeznaczyłeś dla mojego przełożonego i dla innych: weź mnie w ofierze, posiądź mnie, Panie, bez reszty” – pisał kapłan z Neapolu. Żył tylko dla krzyża. Podkreślał, że poza krzyżem jego życie jest bezproduktywne, „ponieważ grzeszę i jestem źródłem nie szczęść” – czytamy w autobiografii ks. Dolindo.
Co więcej, ks. Dolindo powtarzał często, że krzyż to mundur kapłanów. Kapłan pisał o radości przyjęcia krzyża, wiedział, że ewangeliczne wezwanie do wzięcia na barki swojej krzyżowej belki i naśladowania Chrystusa to nie jakaś zgrabna metafora, lecz dosłowne wezwanie do podjęcia trudu ofiarowania się Bogu. Tylko w ten sposób – twierdził ks. Dolindo – można rozkoszować się Chrystusem.
Cierpienie wznosi duszę ku Bogu
Kapłan z Neapolu z godną podziwu cierpliwością przyjmował kolejne krzyże. Nie dawał przy tym oznak zniechęcenia. Czy można taką postawę nazwać heroizmem? Dla księdza Dolindo istotą takiej postawy nie było żadne bohaterstwo, ale pragnienie bliskości Boga. Jest taki niezwykły fragment jednego z zapisków neapolitańskiego duchownego, w którym daje on konkretne wskazówki, w jaki sposób radzić sobie z cierpieniem.
„Ból przygniata w chwili, kiedy cię dopadnie, ale jednocześnie odnawia serce, wyrywa je z korzeni! Dlatego też w udrękach nigdy nie można się burzyć i miotać. Trzeba raczej spojrzeć na siebie w obliczu błogosławionego Boga, poprawić się i na ile jest to możliwe, usunąć ze swojego życia wszelkie winy. Trzeba to zrobić, by umożliwić pełne działanie Bożej dobroci, by obficie została w nas wlana Jego łaska. Kiedy tylko krzyż dopada człowieka, wydaje się, że Bóg jest odległy, że świat wokół runął. Wszystko widać w czarnych barwach. I ten właśnie moment zniechęcenia trzeba dobrze wykorzystać, chwilę, kiedy czujesz, że bardziej niż kiedykolwiek potrzebujesz czyjejś pomocy, w jakikolwiek sposób. W tym momencie trzeba zwrócić się do Boga. Na początku człowiek modli się w nadziei, że Bóg wyzwoli go od krzyża. Rzuca się w modlitwę dla własnej korzyści. Wystraszony, że doświadczenie to jest karą za jakiś grzech, człowiek pobudzony własnym egoizmem próbuje się poprawić, umartwia się, modli. I tak właśnie pierwsze dni utrapienia stają się czasem duchowej oschłości, czasem sterowanej przez ból aktywności. Tak też dusza stawia dobry krok do przodu i rozpoznając owoce płynące z tego krzyża, w drugim etapie unosi się ku Bogu. Wychwala Go, błogosławi, kocha. Krok po kroku odnawia się w niej ufność ku Bogu, uznaje ulotność życia, konieczność poddania się Bożemu sądowi. Wtedy to dusza, człowiek, do chodzi do momentu, w którym nie odczuwa już wrzawy swoich ludzkich nerwów”.
Powyższy tekst niezwykle celnie pokazuje daleką przecież od ideału drogę duszy do Boga. Ale w ten właśnie sposób, dzięki cierpieniu, możemy wznieść swoją duszę ku niebu. Akt zawierzenia „Jezu, Ty się tym zajmij!” nie działa tylko w „jedną stronę”, ale nakłada na nas także pewne zobowiązanie. Jednak nie jest to jakiś daremny trud, lecz wyraz naszej miłości do Boga. I przyjęcie cierpienia, czego ostatecznym celem jest nasze zbawienie.
PRZECZYTAJ WIĘCEJ W KSIĄŻCE JOANNY BĄTKIEWICZ-BROŻEK „JEZU, RATUJ”

No Comments