Prawdopodobnie między 16 a 18 listopada do Neapolu przyjeżdża brat Daniele Natale, wysłannik z San Giovanni Rotondo. Ma wypełnić zleconą mu osobiście przez o. Pio na kilka chwil przed jego śmiercią misję: pobłogosławić ks. Dolindo.
Sama historia brata Daniele jest fascynująca. To jeden z najbliższych duchowych synów o. Pio. Wysoki pięćdziesięciojednoletni kapucyn z długą brodą ma już za sobą pierwszą śmierć. Po tym wydarzeniu przez kolejnych czterdzieści lat będzie przeżywał czyściec na ziemi, żeby po drugiej śmierci móc od razu iść do Nieba. Brat Daniele przeżyje czternaście operacji chirurgicznych, wśród nich dwie na nowotworze. Przez cztery dekady na Via Fratelli Cairoli pod numerem 31 w San Giovanni Rotondo ustawiają się do niego kolejki penitentów. Do dziś w jego domu przy jednoosobowym łóżku w prowizorycznej celi stoi czarne krzesło o dość drobnym i prostym szkielecie. Wielokrotnie siadał na nim o. Pio. Już po śmierci.
Wskrzeszenie brata Daniele
Nim jednak brat Daniele przybył do Neapolu doświadczył śmierci i czyśćca. Jest rok 1952. Młody brat Daniele dowiaduje się, że ma złośliwy nowotwór śledziony. „Przygnieciony tą wiadomością poszedłem do o. Pio, który wysłuchawszy mnie, nagle powiedział: «Daj się zoperować!»” – opowiada brat Daniele Natale. „Byłem zmieszany i odpowiedziałem: «Ojcze, nie ma sensu się operować, lekarze nie dają mi żadnej nadziei. Wiem, że muszę umrzeć». «Nie interesuje mnie, co mówią lekarze, idź na operację»”.
Stygmatyk wskazuje jednak swojemu współbratu konkretną klinikę Regina Elena i lekarza ateistę, prof. Riccardo Morettiego w Rzymie. „Powiedział mi to z taką siłą i przekonaniem, że od razu odparłem: «Tak ojcze, tak zrobię!»” – relacjonuje brat Daniele. „Tylko się nie bój, ja będę cały czas z tobą” – dorzuca o. Pio już nieco łagodniejszym tonem.
Następnego wieczora brat Daniele melduje się we wskazanej klinice. „Miałem wrażenie, że wszyscy tu na mnie czekają”. Lekarz wyznacza operację na następny dzień na siódmą rano. „Pomimo znieczulenia byłem świadomy. Powierzyłem się Ojcu: «W Twoje ręce powierzam ducha mojego»”. Rozpoczyna się operacja. „Słyszałem wszystko, co do siebie mówili, odczuwałem straszliwe bóle, ale nie skarżyłem się, a nawet cieszyłem, że mogę znieść tyle cierpienia, które ofiarowałem Jezusowi, i widziałem, że cierpienia te oczyszczały moją duszę z grzechów. W pewnym momencie zasnąłem”.
Lekarze przez trzy dni monitorują pacjenta. Jest w głębokiej śpiączce. Trzeciego dnia stwierdzają zgon. Pacjent trafia do kostnicy. Tymczasem… Stanąłem przed tronem Bożym – relacjonuje brat Daniele. – Widziałem Boga, ale nie jako surowego sędziego, tylko jako czułego i pełnego miłości Ojca. Zrozumiałem, że Pan uczynił wszystko z miłości do mnie, że opiekował się mną od pierwszych do ostatnich chwil życia, kochając mnie tak, jakbym był jedyną istotą na ziemi. Zdałem sobie jednak też sprawę, że nie tylko nie odwzajemniałem Mu w życiu tej potężnej miłości, ale zaniedbywałem i lekceważyłem ją.
Brat Daniele dostaje trzy godziny czyśćca. „Tylko?” – zastanawia się, skacząc z radości. Był za życia przykładnym zakonnikiem. W czasie jednego ze spotkań opowie: Jestem prostym bratem kapucynem. Moje życie toczyło się między zadaniami, jakie mi przydzielano: byłem furtianem, zakrystianem, kwestorem, kucharzem. Często z worem na plecach udawałem się, by od drzwi do drzwi żebrać o jałmużnę. Każdego ranka robiłem zakupy dla klasztoru. Wszyscy mnie znali i bardzo lubili. Za każdym razem, kiedy coś kupowałem, otrzymywałem zniżkę. Te kilka lirów, zamiast oddać je przełożonemu, zatrzymywałem dla siebie, by opłacić wysyłkę listów, inne drobne potrzeby czy by wesprzeć żołnierzy, którzy często pukali do bram klasztoru. Brat Daniele nagle znajduje się w czyśćcu i ma wrażenie, że trzy wyznaczone godziny trwają trzysta lat.
Niewiarygodne cierpienie!
Jak wyglądała rzeczywistość czyśćca?„Były to dla mnie bóle nie do zniesienia, nie wiadomo było, skąd pochodziły, ale czułem je intensywnie. Zmysły, które najbardziej obrażały Boga, a więc oczy, język… odczuwały największe cierpienie i była to rzecz niemożliwa do opisania, niewiarygodna”. A wszystko to, jak dodaje, jedynie za „łamanie ślubów ubóstwa, za te kilka lirów, które zamiast oddawać przełożonym, przeznaczałem niby na dobre cele, ale według własnego uznania”. I dopowiada: „To, co jest najbardziej bolesne w czyśćcu, to nie ogień, choć intensywny, ale poczucie bycia oddalonym od Boga oraz świadomość, że miało się do dyspozycji wszystkie środki zbawcze i że się z nich nie skorzystało”.
Nagle przed bratem Daniele staje Matka Boża. Kapucyn błaga Ją, by mógł „wrócić na ziemię i odpokutować wszystko oraz żyć i działać jedynie z miłości do Boga”. Obok Maryi widzi też o. Pio. Błaga i jego o pomoc. Stygmatyk ma ponoć rozmawiać z Matką Bożą. „Po kilku chwilach ponownie Ją ujrzałem, była to Matka Łaskawa, ale bez Dzieciątka Jezus na dłoniach. Skinęła głową i uśmiechnęła się. I w tej chwili powróciło czucie mojego ciała, otwarłem oczy i szybkim ruchem wyzwoliłem się z prześcieradeł, które mnie w całości przykrywały”. Kiedy brat Daniele siada na łóżku w kostnicy, okazuje się, że modli się nad nim kilku zakonników. Ich przerażenie jest tak duże, że wybiegają z kostnicy i szczelnie zamykają za sobą drzwi, by „duch nie wydostał się na zewnątrz”.
Opowieść ta mogłaby być relacją ze snu, gdyby nie to, że lekarz faktycznie stwierdził zgon zakonnika. Brat Daniele spędził więc noc w zimnym pomieszczeniu. Gdy do kostnicy wchodzi kilka osób z personelu medycznego, przeżywają szok. Tego dnia wcześniej niż zwykle do kliniki przyjeżdża prof. Moretti. Tej nocy nie spał. Myślał o bracie Daniele. Choć podpisał i stwierdził zgon, pacjent ten wydawał mu się wyjątkowy. Kiedy lekarz staje w drzwiach, na widok siedzącego i żywego pacjenta wypuszcza z rąk torbę i woła: „Tak, teraz wierzę: wierzę w Boga, w Kościół, wierzę w o. Pio!”. Doświadczenie to zmienia całe życie młodego kapucyna.
Błogosławieństwo dla ojca Dolindo!
Brat Daniele jest trochę zdenerwowany, kiedy przekracza próg mieszkania, w którym mieszkają jego neapolitańscy przyjaciele. To nie pierwsza jego wizyta w tym mieście. Jednak tym razem coś go gna. Boi się, że nie zdąży przed śmiercią o. Dolindo. Dlatego zostawia torbę, nie chce jeść obiadu i natychmiast każe się zaprowadzić pod numer 58 przy Salvator Rosa. Odległość około pięciuset metrów krętej ulicy w dół pokonują żwawym krokiem w ciągu kilku minut. W drodze brat Daniele czuje rosnący niepokój. „Było w nim żywe pragnienie, by jak najszybciej wypełnić swoją misję, niemal bał się, że się mu nie uda”.
Młody neapolitańczyk Cipriano Macchiarola tak zapamiętał ten krótki w sumie dystans: „Nie chciałem zadawać bratu żadnych pytań. W całkowitej ciszy pokonaliśmy drogę, a ja poczułem się nagle otulony dość wyjątkową atmosferą, jakbym oddalał się od otaczającego mnie świata i tym samym przenosił do zupełnie innej sfery”.
Opis tego, co zastaną w pokoju na czwartym piętrze pod numerem 11, trudno czytać spokojnie: „Nie spotkaliśmy wielu osób, poza jakimiś kobietami z różańcem w rękach. Pamiętam doskonale, że kiedy przeszliśmy przez przedpokój, weszliśmy do całkowicie pustego, opróżnionego z mebli pokoju. Byliśmy sami. Przed naszymi oczyma stanęła scena, która wywołała we mnie wzburzenie, emocje, i to te z najgłębszych i najsilniejszych. Wzdłuż pustej ściany stało składane łóżko polowe z materacem, na którym leżało lekko podkurczone, drobnej postury ciało, odwrócone do nas plecami, z twarzą niemal przylgniętą do muru. Ciało to całe drżało i trzęsło się bez ustanku, miało ciągłe dreszcze od stóp do białej głowy.
Pomimo surowej pogody i sezonowego zimna nie było przykryte ani kołdrą, ani nawet prześcieradłem. Było odkryte tak, że widać było intymne części ciała. Mam jeszcze przed oczyma biel jego koszuli z ciężkiej wełny – taką samą nosił mój ojciec. Ogarnęło mnie potężne silne wzruszenie na widok tej prostoty, pokory i ubóstwa, które łączyły się z głębokim cierpieniem w tak wielkiej ciszy, wywołującej we mnie nie tylko silne poruszenie, ale wielki pokój, spokój i pogodę ducha, jakich nigdy przedtem nie doświadczyłem. Wszystko to przynaglało serce i umysł do modlitwy i umacniało mojego ducha. Zrobiłem kilka kroków do przodu i zacząłem odmawiać Zdrowaś, Maryjo. Ojciec Dolindo nie obrócił się, jego potężne cierpienie trwało – wspomina Macchiarola.
Brat Daniele jako jedyny z ich trojga podchodzi bliżej łóżka. Składa ręce w geście modlitwy i wpatrując się w obolałe ciało ks. Ruotolo przez dłuższą chwilę, zanurza się w głębokiej modlitwie. I jak twierdzi świadek tamtej przeszywającej serce sceny, trwa w „intymnym dialogu wewnętrznym” z odchodzącym o. Dolindo.
Brat Daniele od lat ma podobne do niego dary: czyta w ludzkich sercach, spotyka się ze świętymi, widzi Matkę Bożą. Jest, jak kapłan z Neapolu, mistykiem. Do jego mieszkania w San Giovanni Rotondo pukają rzesze osób. Przeżywa też różnego rodzaju cierpienia fizyczne. To jego dobrowolny czyściec na ziemi. Nie jest wykluczone zatem, że obaj rozmawiają wówczas ze sobą. A „jedynie Bóg wie, co sobie wtedy powiedzieli”.
TEKST JEST FRAGMENTEM KSIĄŻKI JOANNY BĄTKIEWICZ-BROŻEK „MOJA MISJA TRWA”. ZOBACZ TUTAJ!