W raciborskim Brzeziu przybywa cudów. Przy sarkofagu zmarłej w 1936 r. służebnicy Bożej s. Dulcissimy Hoffmann wciąż modlą się ludzie. Szukają pomocy, a młodziutka zakonnica zdaje się zanosić Bogu wszystkie ich prośby. I co najważniejsze – Bóg niczego jej nie odmawia. Przepowiedziała wybuch drugiej wojny światowej a żołnierze, którzy nosili w płaszczach kawałki drewna z jej laski – wrócili do domu.
Helenka
Ślązaczka, o polskich i niemieckich korzeniach, urodzona 7 lutego 1910 r. w Świętochłowicach – Zgodzie jako Helena Joanna Hoffmann. Od najmłodszych lat prowadzona duchowo przez św. Teresę od Dzieciatka Jezus, choć dopiero po przystąpieniu do Pierwszej Komunii rozpozna w ukazującej się jej zakonnicy francuską świętą. Skromna, chętna do nauki i pracy, ale gdy trzeba – stanowcza. Od najmłodszych lat pomaga w kościele, zarówno w porządkowaniu, jak i w układaniu kwiatów. Czuje się tam dobrze, chętnie zagląda do świątyni. Pewnego razu, gdy jeden z przyjezdnych księży w czasie kazania uderza pięścią w ambonę, kładzie pod obrusem otulającym pulpit małe pinezki. Kiedy tylko kaznodzieja wznosi się na wyżyny oracji i z całą mocą uderza ręką w ambonę, czuje dotkliwy ból i kończy kazanie już bez pomocy rąk. Gdy skarży się proboszczowi, ten od razu wie kto wybrał taką metodę wychowawczą. Woła Helenkę, a ta, choć skruszona z powodu bólu zadanego kaznodziei i wyrzutów proboszcza, odpowiada odważnie: „To ja zrobiłam, bo sądzę, że gdzie mieszka Zbawiciel, nie wolno tak walić. Ksiądz proboszcz nie robi tego i również nie akceptuje czegoś podobnego u nas”.

Mała kapliczka
W 1919 r. przystępuje po raz pierwszy do spowiedzi, a niedługo później do Pierwszej Komunii świętej. Co ciekawe, w ramach przygotowania do tych sakramentów ksiądz proboszcz proponuje dzieciom budowanie duchowej kapliczki, w której będzie mógł zamieszkać eucharystyczny Jezus. Ma to być zadanie na całe życie. Przez kolejne lata, już po pierwszym przyjęciu Jezusa, mamy wznosić ściany, kłaść dach, dekorować wnętrze i ze wszystkich sił dbać o nasza małą kapliczkę, świątynię Ducha Świętego, którą przecież my sami jesteśmy. Katecheza ta, w prostym, czytelnym obrazie, staje się dla Helenki fundamentem jej duchowego życia. „Kamieniem węgielnym do tego była moja pierwsza święta spowiedź” – pisze.

Wiele lat później, już w nowicjacie, wraca do tej katechezy i za radą spowiednika spisuje jej treść w małym, fioletowym zeszycie. „Patronem mojej kapliczki jest Zbawiciel na Górze Oliwnej, lecz często bywam znużona, bo tak wolno się to posuwa. Jednak póki żyję, chcę dalej budować” – notuje.
Powołanie
Ma zaledwie piętnaście lat, gdy postanawia wstąpić do klasztoru. W Niedzielę Trójcy Świętej 1925 r. dokonuje osobistego oddania się Trójcy Świętej i łączy z tym aktem gorącą prośbę o prawdziwe, głębokie i święte powołanie zakonne. Niedługo potem przeprowadza rozmowę z rodzicami, ale nie dostaje zgody. Mama i ojczym uważają, że jest z młoda, niedoświadczona i nie powinna podejmować tak poważnej decyzji w tak młodym wieku. Dziewczyna cierpi, ale nie rezygnuje. Coraz więcej czasu spędza z siostrami marianami, które mają swój klasztor w Zgodzie. Mówi Jezusowi, że chce być jedną z nich. Święta Teresa, która wciąż towarzyszy jej duchowo, wybór potwierdza. Ale na wstąpienie będzie musiała jeszcze poczekać. Wreszcie 7 grudnia 1927 r. , zostaje przyjęta do Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej jako kandydatka.
Łańcuch ciągłych prób
O czasie postulatu sekretarka generalna zgromadzenia notuje w dokumentach: „Siostra Dulcis-sima (Helena Hoffmann) przed wstąpieniem do Zgromadzenia odbyła postulat u naszych sióstr w Zgodzie i w Rozdzieniu. Tam została przedstawiona naszej Wielebnej Matce. Miejscowy ks. proboszcz powiedział przy tej okazji: »Matko Przełożona! Jeżeli to dziecko przyjdzie do Was, wygrałyście wielki los, ponieważ zostało ono na pewno powołane do klasztoru. Powiedziałem także jej rodzonej matce, żeby nie powstrzymywała dziecka, gdyż jest ono przeznaczone dla Boga. Dzieciom przygotowującym się do Pierwszej Komunii nakazałem zbudować duchowy ołtarz. Mała Helena wykonywała swą pracę tydzień po tygodniu i gdy przyszedł dzień Komunii, była gotowa i zrobiła wszystko dokładnie według wskazówek, jakie dałem dzieciom«.
I choć marzenie Heleny spełnia się i jest jej wielkim szczęściem nikomu nie przychodzi do głowy, że będzie zakonnicą przez zaledwie osiem lat, z czego siedem i pół roku wypełni straszna choroba.

„Pierwszy rok nowicjatu: Mój pierwszy rok nowicjatu był łańcuchem ciągłych prób: niechęć do współsióstr, życie we wspólnocie, oschłość, roztargnienie, niechęć w życiu modlitewnym. Wypowiadanie się o moim stanie było mi często niemożliwe. Nie chciałam się przecież skarżyć lub szukać pocieszenia u innych. Sama musiałam temu sprostać” – napisze.
Choroba, czyli Bóg dopuszcza
Diagnoza nie spada jak grom z jasnego nieba, choroba rozwija się wolno, a lekarze nie od razu rozpoznają wroga, który przejmuje kontrolę nad ciałem młodej mniszki. Wymioty, omdlenia, bóle głowy – nikt nie podejrzewa, że to guz mózgu. W ciągu kilku lat glejak zabiera jej spokój, uśmiech, mowę, wzrok, kruszy kości i sprawia potężny ból. Codzienne życie staje się udręką, proste czynności wymagają nieustannej pomocy innych osób, choroba, której objawów nikt nie zna, wywołuje w dziewczynie paniczny lęk. Dulcissima walczy z ciałem o ocalenie duszy. I choć wydaje się przegrana, nie pozwala sobie na to, by marnować owoce cierpienia. Staje się oblubienicą krzyża i zgadza się – jeśli Bóg widzi w tym darze jakiś sens – podarować swoje ciało na współcierpienie z Nim. Ludzie, którzy przychodzą do klasztoru w Brzeziu widzą powaloną cierpieniem siostrę, która nie złorzeczy Bogu. Widzą połamaną bólem młodą kobietę, która stara się, ze wszystkich sił, nie skupiać uwagi na sobie, ale pyta w jaki sposób to ona może pomóc im. Jest siostrą na nieustannej służbie. I kiedy mały Janek Darowski traci wzrok w wyniku powikłań po szkarlatynie, a jego zrozpaczona mama szuka pomocy w klasztorze, Dulcissima decyduje się ofiarować swój wzrok w zamian za wzrok Janka. I staje się cud! Janek widzi, a Dulcissima nie... Wiele lat później Jan Darowski zamieszka w Londynie, zostanie poetą i tłumaczem poezji Zbigniewa Herberta. Nigdy nie zapomni o tej, dzięki której widzi strofy wierszy.

Ludzie z Brzezia
Dulcissima umiera 18 maja 1936 r. Jej pogrzeb jest manifestacją wiary w Zmartwychwstanie Jezusa. Ludzie ubrani na biało, napis Magnificat upleciony z gałązek mirtu zdobi trumnę, białe kwiaty w każdej dłoni i pierwszokomunijne dzieci w kondukcie. Brzezie nie zapomni jej nigdy.
Przez lata okrutnej wojny ludzie stają przy jej grobie na cmentarzu parafialnym, zbierają płatki z krzaku róży, zabierają ziemię do woreczków przed każdym wyjazdem na front.
Kobiety zaszywają w płaszczach pamiątki traktowane jak relikwie – słomę z jej siennika, drzazgi z kuli, którą się podpierała, skrawki habitu. Ziemią z grobu obsypują miejsca, w których w 1945 r. ukrywają kobiety przed napaścią żołnierzy Armii Czerwonej.
Po wojnie przychodzą, by powierzyć jej małżeństwa, porody, chorych, pijących, bezrobotnych i umierających. Dzieci z pobliskiej szkoły wpadają do Dulcissimy na szkolnej przerwie, by omówić z nią trudny sprawdzian. Mija czas, a oni traktują ją jak starszą siostrę w niebie, która obiecała im pamięć i troskę na zawsze. Widzą, że dotrzymuje słowa!
Księga cudów wyproszonych przez wstawiennictwo Dulcissimy jest już opasłym tomem. Jeśli i ty potrzebujesz pomocy – nie czekaj, Dulcissima naprawdę pomaga.
Agnieszka Bugała