Jaki był Bóg papieża Franciszka?

Ostatnia aktualizacja 24 kwietnia 2025

Opublikowano 24 kwietnia 2025

Każdy wybrany na papieża mężczyzna obejmuje ster Chrystusowej Łodzi w konkretnym momencie jej rejsu. Może mieć różne pomysły na bycie papieżem, ale nie może zmienić najważniejszego: wyrzucić mapy i reguł żeglowania Łodzią. Łódź nie należy do papieża, a kierunek i reguły wskazał Jezus Chrystus. Zostawił też pierwszemu papieżowi ważne zadanie: łowienie ludzi. A gdzie są ludzie, gdy łódź płynie po głębokim morzu?

Najczęściej za burtą.

Zatrzymać słowa

W 2016 r., tuż po zakończeniu w Polsce Światowych Dni Młodzieży, zaproponowałam ówczesnej redaktor naczelnej tygodnika „Niedziela”, pani Lidii Dudkiewicz, wydanie książki, w której mogłabym zebrać, na gorąco, w jednym miejscu, wszystkie poruszenia, które wywołały we mnie słowa papieża Franciszka skierowane do młodzieży. Miałam szczęście, moja ówczesna szefowa zaryzykowała. W ciągu niespełna dwóch tygodni powstał niewielki zbiór, zbudowanych ze słów papieża i moich komentarzy, refleksji. Pracowałam jak w ukropie, ale serdeczny pamiętnik z tej wizyty był, według mnie, wart każdego trudu. Tak powstał „Dotyk miłosierdzia. 10 spotkań z papieżem Franciszkiem”, który dziś biorę do ręki i czytam z wielką wdzięcznością. I odkrywam ślad, jaki we mnie zostawiły tamte (i późniejsze) „spotkania” z papieżem Franciszkiem.

Wstać z kanapy

Był wtedy w Polsce przez zaledwie pięć dni, od środy 27 do niedzieli 31 lipca. Był intensywnie, mocno. Odbywał kilka spotkań każdego dnia, niewiele odpoczywał, w sumie wygłosił aż piętnaście różnych przemówień – krótszych, jak te w Oknie Papieskim i dłuższych – jak homilie i kazania. Wielu słuchało, każdy zapamiętał coś, co szczególnie dotknęło jego serce. Jedno zdanie, myśl, obraz – często wystarczyły, aby poderwać się z kanapy i pojechać na spotkanie z Franciszkiem. Były świadectwa ludzi, którzy nie planowali udziału w żadnym ze spotkań, ale widząc w telewizji co się dzieje w Krakowie, jak wybucha radość, jak młodzi płaczą ze wzruszenia, bo spotkali Piotra – brali dzień wolny w pracy i jechali, czasem przez wiele godzin – a potem koczowali na polu w Brzegach, z małymi dziećmi, bez żadnych wygód.

Czy jego słowa, które wtedy podrywały nas z kanap, dotykały do żywego, burzyły dotychczasowy sposób myślenia o człowieku, Bogu i Kościele, odłożyliśmy na półkę? Czy pracują w nas, żłobią, drążą – jak kropla skałę? Czy jeszcze je pamiętamy? A może wciąż jest jeszcze w niektórych z nas ten krytyczny wobec papieża ton rodaka, który zna się na piłce, na polityce i na tym, w jaki sposób papież powinien być papieżem? (Zdarzało się, że gdy próbowałam podarowywać w prezencie tę moją niewielką książeczkę, pełną papieskich „dotyków miłosierdzia”, słyszałam, od tzw. ludzi Kościoła: „Co? Franciszek? Nie lubię go, niszczy Kościół”, albo: „Pani też? Myślałem, że jest pani mądrzejsza”).

Zadania dla Piotra

Minęło dziewięć lat, a ja nie wstydzę się ani małej książeczki, ani świadomego zachwytu słowami Franciszka. Nie analizuję już opinii, że „przy Benedykcie XVI ten marny teolog nie powinien był nigdy zostać papieżem”. Nie przyznaję też racji tym, którzy uważają, że przez ciągłą krytykę nauczania i osoby papieża bronią Kościoła. W Ewangelii nic nie ma o tym, że sternik Chrystusowej Łodzi musi mieć doktorat. Nie ma też nic o tym, że musi być chwalonym, albo potępianym przez światowych przywódców. Nie ma nic o tym, że może się spotykać tylko z tymi, którzy są wierni nauczaniu Kościoła, przykazaniom i z wzorowym świadectwem moralności kandydują na najwyższe stanowiska w kościelnych instytucjach. Nie ma nic o tym, że papież powinien omijać łukiem muzułmanów, Żydów, buddystów, ateistów, aborcjonistki, morderców i ludzi, którzy szukają swojej tożsamości. Że powinien unikać spotkań przed ustaleniem wystarczającej godności pretendującego do spotkania. Pytanie o pontyfikat Franciszka – jeśli ma być uczciwym poszukiwaniem odpowiedzi, a nie kolejną, nośną kontrowersją krytyków – sprowadza się w istocie nie do jego stosunku wobec Putina, stanowiska wobec Izraela, tego gdzie mieszkał i czym jeździł – choć i to można analizować. Kluczowe pytanie dotyczy przede wszystkim tego, jaki obraz Boga głosił papież z Argentyny. Jaką twarz Boga sam rozpoznał, odkrywał a potem innym odsłaniał. W gruncie rzeczy tylko to: łowienie ludzi i głoszenie Ewangelii były zadaniami, jakie Chrystus postawił przed pierwszym papieżem. Innych nie było.

Pytanie z serca

Zatem jaki był Bóg Franciszka? Surowy, sprawiedliwy, wymierzający zasłużoną karę grzesznikom, stawiający nas do kąta? Bóg sportretowany w wersie naszej religijnej pieśni, gdy w uniesieniu śpiewamy: „Zasłużyliśmy, to prawda, przez złości, by nas Bóg karał rózgą surowości, lecz kiedy Ojciec rozgniewany siecze, szczęśliwy, kto się do Matki uciecze”? Jaki był Bóg, w którego wierzył i którego głosił Franciszek? Siekący rózgą? Krzyczący na pływające za burtą dziecko: „Skoro byłeś nieuważny i wypadłeś, to musisz sobie jakoś poradzić?”, czy zostawiający dziewięćdziesiąt dziewięć bezpiecznych, by wyciągnąć to jedno, tonące? Jaki był? Warto wziąć Franciszkowe homilie, Anioły Pańskie, zapis pogawędek z dziennikarzami i z gośćmi przyjmowanymi na audiencjach i krok po kroku odnaleźć odpowiedź na to pytanie.

Dobry dla złych

Bóg, którego przez dwanaście lat sterowania Chrystusową Łodzią głosił Franciszek był delikatny, czuły i pokornego serca. Wyczekujący na powrót i dający możliwość odejścia. Taki, który do ostatniego tchnienia człowieka czeka na jego odpowiedź na Miłość. „Bóg nie ukrywa się wobec tego, kto Go szuka” – mówił Franciszek w homilii wygłoszonej 30 lipca 2016 r. w Sanktuarium św. Jana Pawła II w Łagiewnikach. A może Go szukać i Putin i siostra Faustyna, Judasz i Józef, mąż Maryi. Ktoś wyjątkowo szlachetny i ktoś do szpiku kości zły. Nie ukrywa się przed oprawcami z Buczy i ich ofiarami. Tak samo nieskończenie bardzo kocha jednych i drugich… I choć burzy to w nas krew i zmysły, nie potrafimy tej prawdy objąć rozumem, to właśnie taki jest Jezus Chrystus. Taki był Bóg głoszony przez Franciszka. Papież nie mógł głosić innego Jezusa, bo innego Jezusa nie ma.

„Teraz nie zabierzemy się do wykrzykiwania przeciw komuś, nie zabierzemy się do kłótni, nie chcemy niszczyć. Nie chcemy pokonać nienawiści większą nienawiścią, przemocy większą przemocą, pokonać terroru większym terrorem. A nasza odpowiedź na ten świat w stanie wojny ma imię: nazywa się przyjaźnią, nazywa się braterstwem, nazywa się komunią, nazywa się rodziną” – mówił 30 lipca 2016 r. w czasie czuwania modlitewnego z młodzieżą w Brzegach. 

Szalony z Miłości

Bóg papieża Franciszka był Bogiem szalonym z miłości. Stwórcą Wszechświata, który podjął szaloną decyzję: wejść między ludzi. Zapragnął być z nami, których stworzył jedną myślą, porywem serca, aktem woli. Zatęsknił za nami, bo nas ulepił pełną miłości pieszczotą palców. Chciał się z nami spotkać! I zaryzykował wszystko: bezpieczeństwo, wygodę, komfort, gwarantowany zachwyt orszaków anielskich i ich bezwarunkowe, wierne oddanie. W kalendarz ludzkich dat zszedł Pan czasu. Za tę decyzję zapłacił życiem. Czy się pomylił? Czy żałował? Czy – gdy zawieszony na belce krzyża drżał z bólu – chciał cofnąć się o 33 lata i uniknąć pogardy i wbijanych gwoździ? Ręka stworzenia przebiła Stwórcę… Bóg od początku wiedział, że za taką Miłość zapłaci najwyższą cenę. Tylko myśmy nie wiedzieli. I wybaczył nam, bo przecież nie mieliśmy pojęcia, co uczyniliśmy. Wybaczył nam bezwzględną bezmyślność. Takiego Boga głosił papież Franciszek.

„Bóg wypełnił nasz czas obfitością swego miłosierdzia, jedynie z miłości zainaugurował pełnię czasu. Uderza przede wszystkim to, jak dokonuje się przyjście Boga w historii: „zrodzony z niewiasty”. Nie ma mowy o wejściu triumfalnym, jakiejkolwiek imponującej manifestacji Wszechmogącego. Nie ukazuje się jako oślepiające słońce, ale przychodzi na świat w sposób najprostszy – jako dziecko zrodzone przez matkę” – mówił 28 lipca na Jasnej Górze w czasie Mszy świętej z okazji 1050. rocznicy Chrztu Polski. Mógł przyjść tak, żebyśmy się przed Nim, Stwórcą, spalili ze wstydu w swojej niegodności, a On pozwolił nam, stworzeniu, nad Sobą zatryumfować w tej naszej wydumanej wielkości.

Kościół za burtą

Bóg Franciszka był miłosiernym ojcem z piętnastego rozdziału Ewangelii Mateusza. Nie tylko stał na progu, ale niecierpliwił się, wychodził w połowę drogi, nieustannie czekał na syna, który przepadł bez wieści. Wierzył, że być może stanie się cud i syn wróci. Co ciekawe, Franciszek nie tylko głosił Boga z twarzą miłosiernego ojca, ale sam robił wszystko, aby Go naśladować! Starał się być papieżem, który nie tylko nieustannie czekał, miał nadzieję na powrót, ale wychylał się za burtę Łodzi, szukał tych, którzy wpadli do wody i mogli utonąć we wzburzonych odmętach. Chciał ich stamtąd wyławiać!

Budził sprzeciw. Wielu z nas, starszych synów, którzy „Oto tyle lat służyło i nigdy nie przekroczyło rozkazu” poczuwało się dotkniętymi do żywego papieskimi spotkaniami z ludźmi, których Franciszek wyławiał zza burty. I wcale nie pomagało ojcowskie: „Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy…”. Starsi – wierni, zawsze porządni synowie i córki – czuli się papieskimi spotkaniami z wyławianymi zza burty rozczarowani, a często nawet oburzeni.

„Tłum osądził Zacheusza, spojrzał na niego z góry. Jezus – przeciwnie, dokonał czegoś odwrotnego: spojrzał w górę na niego. Spojrzenie Jezusa wykracza poza wady i widzi osobę. Nie zatrzymuje się na złu z przeszłości, ale przewiduje dobro w przyszłości. Nie godzi się na zamknięcia, ale poszukuje drogi jedności i komunii, pośród wszystkich. Nie zatrzymuje się na pozorach, ale patrzy na serce. Jezus patrzy na nasze serce, na Twoje serce, na moje serce” – mówił Franciszek 31 lipca 2016 r. w Brzegach, w czasie Mszy na zakończenie Światowych Dni Młodzieży.

Czyż przewidywanie dobra w przyszłości, spodziewanie się po nas, którzy powiesiliśmy Jezusa na krzyżu, dobra w przyszłości, mimo naszego zła w przeszłości – nie jest najpiękniejszą cechą Boga, którą odsłaniał nam papież Franciszek? Boga, którego dotyk to Miłosierdzie? Boga, który łowi za burtą?

Agnieszka Bugała

; ; ; ;

Podziel się

Tematy