Jej mistyczne wizje są wstrząsające. I choć to dzięki nim archeolodzy odnaleźli dom Matki Bożej w Efezie, w którym mieszkała po Zmartwychwstaniu, a Mel Gibson nakręcił „Pasję”, często bywa wyśmiewana i lekceważona jako ta, która straszy końcem świata i karą, jaką płaci się za odrzucanie Boga. Czy rzeczywiście trzeba się bać wizji bł. Anny Katarzyny Emmerich?

Siła z Hostii

To papież Jan Paweł II ogłosił niemiecką mistyczkę błogosławioną. Podczas Mszy beatyfikacyjnej, 3 października 2004 r., mówił: „Kontemplowała bolesną Mękę naszego Pana Jezusa Chrystusa i doświadczała jej w swoim ciele. Dziełem Bożej łaski jest to, że córka ubogich rolników, żarliwie szukająca bliskości Boga, stała się znaną mistyczką z landu Münster. Jej ubóstwo materialne stanowi kontrast z bogactwem życia wewnętrznego. Zdumiewa nas cierpliwość, z jaką znosiła dolegliwości fizyczne, a także wywiera na nas wrażenie siła charakteru nowej błogosławionej oraz jej wytrwałość w wierze. Siłę czerpała z Najświętszej Eucharystii. Jej przykład sprawił, że serca ubogich i bogatych, ludzi prostych i wykształconych, otwierały się i z całą miłością oddawały Jezusowi Chrystusowi. Do dziś głosi wszystkim zbawcze orędzie: dzięki Chrystusowym ranom zostaliśmy uzdrowieni”.

Kasia, która widzi

Katarzyna Emmerich miała zaledwie cztery lata, gdy zaczęła widzieć obrazy Męki Jezusa. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że takie wizje nie są czymś powszechnym, że nie zdarzają się innym ludziom. Dziewczynka była przekonana, że każdy człowiek widzi to, co ona.

„Widziałam upadek aniołów, stworzenie świata i raju, Adama i Ewy, oraz grzeszny tychże upadek. Sądziłam, że każdy człowiek widzi to tak samo, jak wszystkie inne przedmioty, i dla tego też opowiadałam o tym śmiało rodzicom, rodzeństwu i przyjaciółkom; wreszcie jednakowoż spostrzegłam, że się ze mnie śmiano, pytając mnie, czy posiadam może książkę, w której to wszystko jest opisane” – wyjaśniała.

Po czasie okazało się, że choć nigdy nie opuściła rodzinnej miejscowości, doskonale zna Jerozolimę, Efez, Betlejem. Opowiadała o tych miejscach w taki sposób, jakby przechadzała się między domami.

Katarzyna na Drodze krzyżowej

Kiedy skończyła dwadzieścia cztery lata stanął przed nią Chrystus. Trzymał w rękach dwa wieńce – jeden uwity z kwiatów, drugi z cierni. Milczał, ale po tym spotkaniu na głowie dziewczyny pojawiły się krwawe, bardzo bolesne rany. O dziwo, Katarzyna nie wpadła w panikę, ale po prostu – obandażowała głowę i założyła opaskę, którą nosiła do końca życia i która stała się jej znakiem rozpoznawczym.

Kilkanaście lat później, 29 grudnia 1812 r., do rany na głowie dołączył te na rękach i nogach. Były to wyraźne stygmaty ran ukrzyżowanego Jezusa, a na boku obficie krwawiąca rana w kształcie krzyża.

„Było to trzy dni przed Nowym Rokiem, mniej więcej o godzinie trzeciej po południu. Rozważałam właśnie Mękę Pańską, prosząc Pana Jezusa, by mi pozwolił uczestniczyć w tych strasznych cierpieniach, a potem zmówiłam pięć Ojcze nasz na cześć Jego pięciu świętych ran. Nagle ogarnęła mnie światłość. Widziałam Ciało Ukrzyżowanego, żywe, świetliste, z rozkrzyżowanymi ramionami, lecz bez krzyża. Rany jaśniały jeszcze silniejszym blaskiem niż reszta Ciała. W sercu czułam coraz większe pragnienie ran Jezusowych. Wtedy najpierw z Jego rąk, a potem z boku i nóg wyszły czerwone promienie, które niczym strzały przeszyły moje ręce, bok i nogi” – zapisała. Wieść o stygmatach szybko się rozeszła, ale wielu nie wierzyło w ich autentyczność, dlatego aż do śmierci byłą szykanowana i wyśmiewana, a rany na jej ciele wielokrotnie poddawano badaniom.

Pożar w owczarni

Przepowiadała trudności, chwilowy tryumf zła i skutki życia w grzechu. Jednocześnie zachęcała do troski o Jezusowy Kościół, jako jedyne miejsce, w którym można ocalić swoje życie przed śmiercią wieczną. Jej wizje, często zatrważające, zawsze przynosiły nadzieję. Były diagnozą stanu świata i upomnieniem, a nie wyrokiem. Bóg nigdy nie wydaje wyroku na człowieka, On do końca robi wszystko, aby nas uratować, bo jest Miłością.

„Kościół musi ożywić na nowo swoją moc duchową, by sprostać rosnącym zagrożeniom i prowadzić wiernych drogą zbawienia” – pisała, by w innym miejscu powiedzieć:

„Widziałam Kościół ziemski, to znaczy społeczność wierzących na ziemi, owczarnię Chrystusa w jej stanie przejściowym na ziemi, pogrążoną w całkowitych ciemnościach i opuszczoną. Wy, kapłani, wy się nie ruszacie! Śpicie, a owczarnia płonie ze wszystkich stron! Nic nie robicie! Och! Jakże płakać będziecie nad tym dniem! Gdybyście choć wypowiedzieli jedno „Ojcze nasz”. Widzę tak wielu zdrajców! Nie odczuwają cierpienia, kiedy się mówi: «Źle się dzieje.» W ich oczach wszystko idzie dobrze, byle tylko doznawali chwały tego świata. Widziałam też wielu dobrych i pobożnych biskupów, lecz wątłych i słabych. Źli często brali górę. Widziałam ułomności i upadek kapłaństwa, ale też przyczyny tego i przygotowane kary. Słudzy Kościoła są tak gnuśni! Nie czynią już użytku z mocy, jaką posiadają dzięki kapłaństwu. Widziałam modlącego się papieża. Był on otoczony fałszywymi przyjaciółmi, którzy często czynili coś przeciwnego, aniżeli on zarządził”.

Ta wizja jest wstrząsająca, ale czy nie jesteśmy świadkami upadku wielu autorytetów w Kościele? Mówimy o tym innym językiem, używamy innych obrazów, jednak widzimy niemal to, co bł. Katarzyna. Ale czy reagujemy tak samo, jak ona?

„Bóg nigdy nie opuszcza tych, którzy Go pragną i chcą Mu służyć. Zawsze możemy liczyć na Jego miłosierdzie i pomoc, jeśli tylko zwrócimy się do Niego w szczerej modlitwie” – radziła.

Agnieszka Bugała

Zobacz także książkę "Dziesięć twarzy tajemnicy"