Włoska mistyczka, Luiza Piccaretta namacalnie doświadczyła bólu Męki Pańskiej. Pan Jezus sam włożył na jej głowę koronę z cierni, a wreszcie poprosił, by stała się duszą ofiarną. Dlaczego?

Luiza Piccaretta niemal od dzieciństwa doświadczała potęgi Bożej obecności. Urodzona w dość niezwykły sposób w 1865 roku – na świat przyszła w odwrotnym ułożeniu niż większość dzieci, wszak najpierw pojawiły się jej nóżki a potem głowa – już w wieku dorastania otrzymywała mistyczne wizje. Dość szybko, bo jeszcze w szkole podstawowej, Jezus powołał ją do klasztoru. Już wtedy głęboko przeżywała cierpienia związane z Męką Pańską. Tak opisała jedno ze swoich doświadczeń:

„Zobaczyłam wielu ludzi, a wśród nich mojego umiłowanego Jezusa z krzyżem na ramionach, popychanego przez nich to tu, to tam, znękanego, z twarzą ociekającą krwią, który spojrzał na mnie, jakby błagając mnie o pomoc. Któż może wyrazić mój ból, wrażenie, jakie wywarł na mojej duszy tak żałosny widok? Pamiętam, że od tamtej pory rozgorzało we mnie wielkie pragnienie cierpienia, które do dzisiaj nie wygasło. Pamiętam jeszcze, że po przyjęciu Komunii Świętej żarliwie błagałam Pana, aby pozwolił mi cierpieć. On zaś czasami, żeby mnie zadowolić, jakby brał ciernie ze swojej korony i kłuł nimi moje serce. Bywało również tak, że odczuwałam, jak brał On moje serce w swoje dłonie i ściskał je tak mocno, że z powodu bólu traciłam zmysły”.

Korona cierniowa

W pewnym momencie Pan Jezus zupełnie wprost zwrócił się do Luizy Piccaretty z prośbą, by ta zjednoczyła się z Nim w cierpieniu. Chciał, by przyjęła koronę cierniową. Warto przytoczyć poruszający opis tej sceny, opisane przez Luizę:

„To mówiąc, zdjął cierniową koronę, która nie wyglądała jak korona, ale stanowiła jedną całość, tak że przykrywała nawet najmniejszy fragment głowy, wbijając się w nią tymi cierniami. Zdjąwszy koronę, podszedł do mnie i zapytał, czy ją przyjmuję. Czułam się taką marnością i nicością, odczuwałam takie cierpienia z powodu zniewag, którymi Jezus jest obrażany, że moje serce rozpadało się na kawałki. Powiedziałam wtedy: „Panie, czyń ze mną, co chcesz”. On wziął koronę, włożył mi ją na głowę i zniknął.

POZNAJ KSIĄŻKĘ SAVERIO GAETY, KTÓRY OPISUJE CIERPIENIA LUIZY PICCARETTY I INNYCH MISTYCZEK!

Któż może wyrazić katusze, jakie przeżywałam, gdy wróciłam do siebie? Przy każdym ruchu głową zdawało mi się, że umieram, tak potworny był ból od ukłuć, które czułam w głowie, w oczach, w uszach, na karku. Miałam wrażenie, że owe ciernie przenikają aż do moich ust, które zaciskałam tak mocno, że nie mogłam ich otworzyć, aby przyjąć pożywienie. I trwałam w tym stanie raz, dwa, a innym razem trzy dni, nie mogąc niczego zjeść. Gdy bóle trochę ustępowały, czułam wyraźnie jakąś dłoń, która ściskała mi głowę, zadając mi je na nowo, a udręki były tak wielkie, że z powodu boleści traciłam przytomność”.

Dusza ofiarna

Po skończeniu 18 lat, Luiza została dominikańską tercjarką i przyjęła imię Magdalena. Nieco później, Chrystus złożył jej kolejną propozycję, związaną z Jego Męką. Tym razem poprosił, bo stała się duszą ofiarną, czyli złożyła siebie w ofierze jako wynagrodzenie za grzechy innych ludzi. Luiza przyjęła tę propozycję i tak opisała to w swoich wspomnienia:

„(…) powiedziałam Mu: „O Święty Oblubieńcze, daruj kary, które przygotowała Twoja sprawiedliwość! Jeśli liczba ludzkich nieprawości jest wielka, to przecież wylane zostało ogromne morze Twojej krwi, w którym możesz je utopić, i w ten sposób Twoja sprawiedliwość zostanie wymierzona. Jeśli nie masz dokąd pójść, by znaleźć wytchnienie, przyjdź do mnie. Oddam Ci moje serce, żebyś mógł odpocząć nieco i nim się rozradować. To prawda, że ja też jestem rynsztokiem występków, ale Ty możesz mnie oczyścić (…)”. A Pan, przerywając moją przemowę, mówił do mnie dalej: „Właśnie tutaj chciałem cię mieć! Jeśli ofiarujesz się, by cierpieć, już nie tylko do jakiegoś stopnia, nie od czasu do czasu, ale ciągle, każdego dnia, przez pewien określony czas, oszczędzę ludzi. Oto co uczynię: postawię cię pomiędzy moją sprawiedliwością a nieprawością stworzeń, a gdy moja sprawiedliwość wypełni się nieprawościami, tak że nie będzie mogła ich pomieścić, będzie zmuszona miotać piorunami nieszczęść, aby ukarać stworzenia, z tobą pośrodku, i zamiast uderzyć w nich, uderzę w ciebie. Tylko w ten sposób mogę cię zadowolić i oszczędzić ludzi. Nie inaczej”.

Ten poruszający dialog oddaje w istocie sens cierpienia Luizy Piccaretty. Dlaczego przyjęła koronę cierniową? Czemu stała się duszą ofiarną? By wyjednać Boże miłosierdzie dla grzeszników, którzy nie chcą pokutować za swoje przewinienia.

Bez znaku krzyża nie mogła żyć

Luiza sądziła, że dłuższe cierpienie, zapowiedziane jej przez Pana, może trwać 40 dni, ale przyszło je cierpieć katusze przez kilkanaście lat. Otrzymała też dar stygmatów, którego doświadczenie tak opisywała:

„I tak owe promienie światła, razem z gwoździami, przebiły mi ręce i nogi, a serce zostało przeszyte promieniem światła oraz włócznią. Kto byłby w stanie wyrazić mój ból i radość? O ile na początku zaskoczył mnie strach, o tyle później dusza moja pływała w morzu pokoju, radości i cierpienia. Ból, który odczuwałam w dłoniach, w stopach i w sercu był tak silny, że miałam wrażenie, jakbym umierała. Czułam, jakby kości dłoni i stóp rozpadały się na najdrobniejsze kawałki, jakby w środku tkwił w nich gwóźdź, a jednocześnie sprawiały mi one tak wielką radość, że nie jestem w stanie jej wyrazić, i dawały mi taką siłę, że – mimo iż umierałam z bólu – same udręki były dla mnie pomocą, żebym nie umarła”.

Co ciekawe, Luiza doświadczywszy stygmatów, właściwie nie mogła funkcjonować. Opanowywał ją swoisty paraliż, jej ciało sztywniało na wiele godzin, tak że cała się kurczyła. Rozluźniała się dopiero po wykonaniu na jej dłoniach znaku krzyża przez kapłana, którym najczęściej był jej spowiednik. Od tego momentu, aż do zmierzchu, mogła w miarę normalnie żyć i czas ten poświęcała na robienie zapisków. Tuż przed snem jednak jej ciało znów stawało się sztywne, niezdolne do poruszania się. 

Luiza, cierpiąc bóle z powodu stygmatów, otrzymywała od Jezusa wiele wizji. Niektóre z nich dotyczyły trudnej przyszłości Kościoła. W jednej ujrzała głęboki podział, jaki powstanie wśród Jego przedstawicieli.

Jednak najważniejszym przesłaniem, jakie podarował jej Chrystus, było to, dotyczące wyjątkowości jej powołania. Było nim wypełnianie woli Chrystusa. Słowa, jakie w tym kontekście wypowiadał do niej Pan Jezus pokazują doskonale, czym jest wola Boża i jak realizować ją w codziennym życiu.

„Najważniejsza nauka, jakiej Jezus udzielił Luizie – czytamy w książce włoskiego pisarza, Saverio Gaety – dotyczyła woli Bożej. Pan wyjaśnił jej, że życie w woli Bożej oznacza „królowanie” z Jezusem i życie „jako dziecko”, podczas gdy tylko „pełnienie Jego woli” oznacza „bycie na Jego rozkazy” i życie „jako sługa”: pierwszy stan to stan osoby, która „posiada”, a drugi – osoby, która „otrzymuje”.

Z kolei sam Pan Jezus mówił do Luizy tymi słowami:

Córko moja, o wszystkim, co czynię, dusza, która żyje w woli Bożej, może powiedzieć: „wszystko to jest moje”. Dzieje się tak dlatego, że wola duszy Mnie oddanej tak bardzo utożsamia się z moją wolą, że wszystko, co czyni moja wola, czyni także ona.

Luiza Piccaretta, która w swoim życiu starała się być do końca wierna Bożej woli, zmarła 4 marca 1947 roku, w wieku osiemdziesięciu jeden lat, po piętnastu dniach ciężkiego zapalenia płuc, które – jak się wydaje – było jedyną potwierdzoną chorobą w całym jej życiu.

Ostatnie wypowiedziane przez nią słowa brzmiały: „Widzę teraz długą, piękną i przestronną drogę oświetloną niezliczonymi jaśniejącymi słońcami. Ach, tak! Znam je, bo są to słońca moich uczynków dokonanych w Bożej Woli. To droga, którą teraz muszę pokonać, droga mojej chwały, by połączyć się w niewypowiedzianym szczęściu z Bożą Wolą”.

 

POZNAJ BIOGRAFIĘ LUIZY POCCARETTY!