Jednego dnia papież Franciszek uścisnął mnie i zapewnił o swoim poparciu a drugiego zwrócił się z prośbą o moją rezygnację. Za tą i innymi decyzjami stał krąg nieoficjalnych doradców papieża – mówi książce w „W dobrej wierze” kard. Gerhard Müller, były prefekt Kongregacji Nauki Wiary. Z hierarchą rozmawia Francesca Giansolati. 

*

Pracował ksiądz kardynał w Kongregacji Nauki Wiary do roku 2017, kiedy to, na pięć lat przed spodziewanym terminem (w kurii zwykle przechodzi się na emeryturę w wieku siedemdziesięciu pięciu lat), z niewiadomych powodów ojca odsunięto. W jakim stopniu na decyzję papieża Franciszka wpłynął sceptycyzm księdza kardynała wobec „Amoris laetitia”, posynodalnej adhortacji, która niejako utorowała drogę do udzielania komunii osobom rozwiedzionym i pozostającym w drugim związku małżeńskim?

Z Kongregacją rozstałem się w 2017 roku. To było jak grom z jasnego nieba. Pamiętam, że dzień wcześniej, 29 czerwca, w uroczystość Świętych Apostołów Piotra i Pawła, papież Franciszek po mszy uściskał mnie przed bazyliką na oczach wszystkich zgromadzonych, zapewniając, że w pełni mi ufa. Tak się właśnie wyraził. Nazajutrz swoim zwyczajem udałem się do Pałacu Apostolskiego na audiencję, aby omówić z nim problemy, które należało rozwiązać. To było rutynowe spotkanie. Po krótkiej wymianie zdań papież powiedział lakonicznie: „Twoja kadencja dobiegła końca. Dziękuję za wykonaną pracę”. Nie podał żadnych powodów swojej decyzji – ani wówczas, ani później. Dorzucił tylko, że z końcem lata powierzy mi jakąś inną funkcję. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. 

ZOBACZ WIĘCEJ W KSIĄŻCE „W DOBREJ WIERZE”, W KTÓREJ KARD. GERHARD MÜLLER MÓWI WPROST O SYTUACJI, W JAKI ZNALAZŁ SIĘ DZISIAJ KOŚCIÓŁ!

Tamten moment zapadł mi w pamięć, ponieważ zupełnie się go nie spodziewałem. Pomimo zaskoczenia odparłem, że zanim w 2012 roku przyjechałem do Rzymu, zostawiłem w Niemczech pracę na uczelni, którą bardzo lubiłem, i dużą diecezję. Kariera w Kurii Rzymskiej nie była moją ambicją. Zjawiłem się w Watykanie z woli Benedykta XVI, który – jak sam wielokrotnie tłumaczył – cenił moje kompetencje teologiczne. 

Dodałem, że działalność w kurii traktuję jak służbę i że jeśli takie jest życzenie papieża, mogę natychmiast odejść. Nie brakowało mi zajęć i nie było potrzeby kłopotać się o mnie.

Czy papież Franciszek był skrępowany, powiadamiając księdza kardynała o tym nieoczekiwanym posunięciu?

Tego bym nie powiedział. Raczej uderzyło mnie malujące się na jego twarzy zadowolenie. Jakiś czas później dowiedziałem się, że zaraz po naszej rozmowie, gdy tylko wyszedłem z pokoju, papież zadzwonił do jezuity Luisa Francisca Ladarii, obecnie już kardynała, który zastąpił mnie na stanowisku prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Powiedział mu, że jest zadowolony z obrotu spraw i z tego, że skłonił mnie do złożenia dymisji, po czym dodał, że nie ma już żadnych przeszkód ku temu, aby Ladaria przejął stery. 

Jestem przekonany, że nosił się z tym zamiarem od co najmniej dwóch tygodni. Mnie jednak utrzymywał w niewiedzy. Nikt nie wspomniał mi o takiej możliwości, choć wszystko było już dopięte na ostatni guzik – nawet komunikat prasowy, który wkrótce potem ogłoszono z wielką pompą. 

Dużo myślałem o pośpiechu, w jakim to wszystko się odbyło, i właściwie nie byłem zbytnio zaskoczony, bo w przeszłości dochodziło już do podobnych roszad. Na przykład jakiś czas wcześniej papież w równie nagły sposób odprawił z Kongregacji Nauki Wiary kilku księży. Zwolnił ich z dnia na dzień, bez słowa wyjaśnienia. Pamiętam, że wziąłem ich w obronę, poszedłem nawet do Domu Świętej Marty, żeby się za nimi wstawić, ale nie udało mi się skłonić Franciszka do zmiany zdania. Głuchy na wszelkie argumenty, twardo obstawał przy swoim. 

KLIKNIJ TUTAJ I ZOBACZ WIĘCEJ W KSIĄŻCE „W DOBREJ WIERZE”, W KTÓREJ KARD. MÜLLER MÓWI WPROST O SYTUACJI, W JAKI ZNALAZŁ SIĘ DZISIAJ KOŚCIÓŁ!

Niestety, ten modus operandi wywoływał w Watykanie duży niepokój. Zdarzało mi się rozmawiać z ludźmi, którzy podobnie jak ja zostali pozbawieni stanowisk. Wyjaśniałem im, że nie można dyskredytować papieża, i starałem się studzić zapały każdego, kto unosił się gniewem i zasilał szeregi wewnętrznej opozycji. 

Uważam, że dobro Kościoła zawsze należy stawiać na pierwszym miejscu. Ono jest najważniejsze. Trzeba konsekwentnie bronić jedności. Jeżeli chodzi o mnie, to dowiedziałem się, że na decyzji papieża zaważyły skargi na moje rygorystyczne podejście do kwestii doktryny, a także fakt, że jestem teologiem… i Niemcem. To zakrawa na absurd, ale taka jest rzeczywistość. Postrzegano mnie jako rygorystycznego profesora rodem z Niemiec, który próbuje pouczać głowę Kościoła, nie było w tym jednak ani krzty prawdy. Ja tylko stałem na straży zasad. Podejrzewam, że papież żywi coś na kształt nieufności czy awersji względem niemieckich teologów i środowisk akademickich. Jestem skłonny wierzyć, że to pamiątka z okresu, gdy jako młody jezuita przybył do Niemiec, aby zdobyć wykształcenie. 

Niemniej jednak zadaniem prefekta Kongregacji Nauki Wiary jest pomaganie następcy Piotra, wskazywanie mu drogi, współpraca w duchu ścisłej wierności doktrynie, uczulanie na błędy doktrynalne w tym czy innym dokumencie, a także na słabe argumenty, które trzeba wzmocnić bądź pogłębić. Nie oznacza to, rzecz jasna, że prefekt jest nielojalny czy nieposłuszny. 

Wybitny teolog Roberto Bellarmino dwa razy był odsuwany od kurii z powodu waśni z papieżem! Nie kryje się za tym żaden rodzaj niewierności, raczej współdziałanie i lojalność względem Kościoła, jego historii i doktryny.

Czy od tamtej pory ksiądz kardynał kontaktował się z Franciszkiem?

Papież przesłał mi kilka słów, kiedy dowiedział się o śmiertelnym wypadku mojego brata. Później, w lutym 2022 roku, przekazał mi kolejną wiadomość. Uznał w niej moje kompetencje teologiczne i poprosił o napisanie książki na temat różnych przejawów gnostycyzmu, który święci triumfy we współczesnym społeczeństwie.

Cóż poza sceptycyzmem wobec Amoris laetitia mogło spowodować tak nagłe i bez mała traumatyczne odsunięcie księdza kardynała od Kongregacji? Jest to ciekawe tym bardziej, że zwolnieniu nie towarzyszyły żadne wyjaśnienia…

Kiedy patrzę wstecz, uświadamiam sobie, że – jak Massimo Franco przypomniał w książce „Il monastero” – na trzy lata przed moją dymisją papież odbył pouczającą rozmowę z zaprzyjaźnionym teologiem argentyńskim, Victorem Manuelem Fernándezem z Buenos Aires (obecnie kardynałem i prefektem Dykasterii Nauki Wiary czyli następcą kard. Mullera – przyp. red.), który powiedział bez ogródek, że dla dobra pontyfikatu Franciszek powinien mnie odsunąć, ponieważ (jak tłumaczył w wywiadzie) w przekonaniu o własnej wyższości ośmielałem się go poprawiać. To był jednoznaczny osąd, który wprawił mnie w zdumienie. Jako lojalny sługa papieża myślę, że tego rodzaju wypowiedź nie wymaga komentarza. 

Pewni latynoamerykańscy teolodzy najwyraźniej nigdy nie wyzbyli się źle skrywanego kompleksu niższości. Koledzy z Europy są dla nich kimś na kształt stetryczałych starców, trącących średniowieczem, skostniałych, anachronicznych. 

ZOBACZ WIĘCEJ NA TEMAT KULISÓW PAPIESTWA I SYTUACJI KOŚCIOŁA W KSIĄŻCE „W DOBREJ WIERZE”. KLIKNIJ TUTAJ!

Wielu teologów z Ameryki Łacińskiej (choć oczywiście są wyjątki) skupia się na podnoszeniu roli duszpasterstwa we współczesnym świecie, sugerując, że teologów w Europie bardziej interesują reguły. Cóż, powiem tylko, że miałem zaszczyt przez dziesiątki lat współpracować z teologiem Gustavo Gutiérrezem, jednym z głównych twórców teologii wyzwolenia. 

Każdego roku spędzałem co najmniej dwa albo trzy miesiące w Peru i Brazylii, żyjąc i prowadząc działalność w niekończących się fawelach, nauczając w seminariach i zapomnianych przez świat parafiach.

Może jednak chodzi o coś więcej. W mojej pamięci zapisał się także inny epizod, który, jak sądzę, wiele tłumaczy. Tuż po wyborze Franciszka na papieża jeden z głównych elektorów, honduraski kardynał Óscar Maradiaga, w cierpkim tonie skrytykował moje podejście do teologii. Oświadczył publicznie, że prefekt Kongregacji Nauki Wiary jest klasycznym niemieckim profesorem, nierozumiejącym realnych potrzeb ludzi. Myślę, że to kolejny przejaw niechęci Latynosów do teologów ze Starego Kontynentu. 

Tak czy inaczej, moje zamiłowanie do teologicznego rygoru nie było mile widziane. Wciąż pamiętam, jak na łamach „L’Osservatore Romano” ukazał się artykuł, w którym pieczołowicie omówiłem kwestię nierozerwalności małżeństwa. Wkrótce potem zadzwonił do mnie Andrea Tornielli, zaprzyjaźniony z papieżem włoski dziennikarz. W owym czasie nie pracował jeszcze w Dykasterii do spraw Komunikacji Stolicy Apostolskiej. Skontaktował się ze mną, żeby oznajmić, że Franciszek nie podziela stanowiska, które przedstawiłem w tekście na temat „Amoris laetitia”. Chciał wiedzieć, czy papież udzielił mi zgody na pisanie takich rzeczy. Krótko mówiąc, dopytywał, czy mam prawo publikować artykuły na łamach watykańskiego dziennika. Jego niefortunne pytania wprawiły mnie w osłupienie, bo było jasne, że chciałem jedynie zabrać głos w toczącej się dyskusji. Co więcej, jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary miałem obowiązek prowadzić analizy i rozwijać określoną linię teologiczną. Jednakże dla teologów z otoczenia papieża byłem niebezpiecznie bliski światopoglądowi Ratzingera. I pomyśleć, że za mojej kadencji w Kongregacji zdarzało mi się czytywać istne herezje…

Co ksiądz kardynał ma na myśli?

Któregoś dnia Victor Manuel Fernández oświadczył, że w przyszłości Stolica Apostolska mogłaby zostać przeniesiona w jakiekolwiek inne miejsce, na przykład do jednego z miast Ameryki Południowej: Buenos Aires, Rio czy Montevideo. Była to, rzecz jasna, absurdalna propozycja. Rzym nie jest geograficzną i historyczną siedzibą papiestwa przez przypadek czy dla kaprysu. To tam rezyduje biskup Rzymu, który jest następcą Piotra. Stolicy Apostolskiej nie można przenieść do Nowego Jorku, Brasílii czy Mediolanu. Cathedra Petri musi znajdować się w Rzymie. 

Co więcej, będąc communio ecclesiarum, Kościół katolicki wybiera papieża, a nie innych biskupów. Apostołowie Piotr i Paweł przybyli do Rzymu i ponieśli śmierć męczeńską. Od czasów Świętego Ireneusza z Lyonu (czyli od II wieku po Chrystusie) przyjęło się mówić o prymacie Piotrowym, ponieważ wszyscy podlegali Kościołowi w Rzymie. Nie dlatego, że to miasto było stolicą Cesarstwa, ale ponieważ tam ponieśli śmierć i zostali pochowani święci patroni. 

WIĘCEJ O TRUDNEJ SYTUACJI KOŚCIOŁA KARD. GERHARD MÜLLER MÓWI W KSIĄŻCE „W DOBREJ WIERZE”. ZOBACZ WIĘCEJ! 

Pewnego dnia poruszyłem ten temat w rozmowie z papieżem. Wyjaśniłem mu, że nikt nie ma prawa przenieść Cathedra Petri gdzie indziej. Franciszek nie odpowiedział. Dzisiaj na pierwszych stronach „Annuario Pontificio”, tam, gdzie są wymienione tytuły papieża, pojawia się jednak informacja, że tytuły Wikariusza Chrystusa i Następcy Świętego Piotra mają charakter historyczny!! A przecież konstytucja dogmatyczna „Lumen gentium” jest w tej kwestii bardzo jednoznaczna. Można w niej na przykład przeczytać, że biskup Rzymu jest także Wikariuszem Chrystusa i Następcą Apostołów. W istocie, są to tytuły dogmatyczne, których nie wolno bagatelizować ani pomniejszać. Nie mylmy pojęć. Historyczny tytuł Prymasa Włoch pojawił się znacznie później. Zmiany, jakie Franciszek wprowadził do „Annuario Pontificio”, są w moim przekonaniu zawoalowaną próbą zakwestionowania Piotrowych fundamentów papiestwa. Szczerze mówiąc, nie rozumiem pewnych rzeczy.

Na przykład?

Na przykład tego, że o ile z jednej strony usilnie zmierza się w kierunku decentralizacji, o tyle z drugiej postępuje centralizacja. Ostatnim w porządku chronologicznym przejawem tego procesu jest fakt, że w diecezji w Tulonie we Francji wstrzymano udzielenie święceń kapłańskich czterem kandydatom na księży. Decyzja zapadła w Rzymie, chociaż święcenia kapłańskie leżą w gestii lokalnych ordynariuszy i tego rodzaju odgórna interwencja doprawdy nie była konieczna. Święcenia w Tulonie nie odbyły się, ponieważ przyszli prezbiterzy należeli do konserwatystów. Nie wiem, czy były również jakieś inne problemy, w każdym razie ktoś w Rzymie uznał, że trzeba wydać zakaz. 

Powołuję się na ten epizod, żeby pokazać, że z jednej strony papież przygotowuje grunt pod decentralizację struktur eklezjalnych, a z drugiej centralizuje się decyzje, które mocą sakramentu kapłaństwa – czyli z woli Chrystusa – należą do biskupów poszczególnych diecezji.

Jest rzeczą oczywistą, że wbrew temu, co utrzymują autorzy pewnych krytycznych wobec Franciszka książek, nie ma tutaj mowy o „dyktaturze”. Nie można jednak pomijać milczeniem skutków określonych rozporządzeń. Na wiele posunięć papieża mieli wpływ jego najbliżsi doradcy. Wokół Domu Świętej Marty uformowało się coś na kształt zaczarowanego kręgu. Tworzą go ludzie, którzy w mojej opinii nie dysponują odpowiednim przygotowaniem teologicznym.

Dziennikarze wyciągnęli na światło dzienne również inny wymowny epizod. Rzecz dotyczy byłego ministra spraw wewnętrznych Włoch, Marca Minnitiego. W maju 2022 roku, podczas spotkania za zamkniętymi drzwiami z włoskim episkopatem, Franciszek wyrażał się o Minnitim jako o zbrodniarzu wojennym, ponieważ ten podpisał ugodę z Libią, przyczyniając się tym samym do powstania straszliwych obozów, w których torturowano tysiące uchodźców. 

Na początku 2022 roku Minniti został zaproszony do Florencji, na konferencję zorganizowaną przez burmistrza i włoskich biskupów. Papież Franciszek miał wziąć udział w spotkaniu, ale kiedy usłyszał, że będzie tam również były minister (którego obarczał winą za haniebną politykę migracyjną Libii), w ostatniej chwili zmienił plany. Swoją nieobecnością niemal doprowadził do incydentu dyplomatycznego. 

Podczas niedzielnej modlitwy Anioł Pański nie napomknął o konferencji ani słowem, mimo że uczestniczył w niej prezydent Republiki Włoch. Znów można by zapytać: kim są ludzie, którzy doradzali papieżowi, i co zrobili, żeby wywołać tego rodzaju reakcję? Trudno oprzeć się wrażeniu, że w Watykanie informacje są dzisiaj przekazywane dwutorowo: istnieją kanały instytucjonalne, coraz częściej ignorowane przez papieża, i kanały prywatne, na których Franciszek opiera się nawet w kwestii nominacji biskupich czy kardynalskich. 

Zdarza się, że oficjalne raporty z dochodzenia w sprawie kandydatów na urząd biskupa czy kardynała schodzą na drugi plan; decydujący głos w sprawie nominacji ma wspomniany „zaczarowany krąg”, który najwyraźniej silnie wpływa na papieża, co – jak pokazały pewne epizody – nie zawsze jest fortunne.

*

TEKST JEST FRAGMENTEM WYWIADU JAKIEGO KARD. GERHARD MÜLLER UDZIELIŁ FRANCESCE GIANSOLATI W KSIĄŻCE „W DOBREJ WIERZE. CO BĘDZIE Z KOŚCIOŁEM W XXI WIEKU”