Marzył o tym, co wielu dziś odrzuca i czym gardzi: zostać księdzem. Niestety, słabe wyniki w nauce i trudności w zdawaniu egzaminów sprawiały, że przełożeni długo mówili: nie. Nosił pokornie kapucyński habit i pracował na furcie. Każdego dnia przedstawiał Bogu wszystkie sprawy, z którymi przychodzili do niego ludzie. I był pośrednikiem cudów!
„Daję duszę Jezusowi Chrystusowi” – wyznał w chwili śmierci.
Nazywany amerykańskim Ojcem Pio Bernardo bł. Francesco Solanus Casey był szóstym z szesnastu dzieci Jamesa i Elleny, irlandzkich emigrantów. Urodził w stanie Wisconsin 25 listopada 1870 r. w czasach, gdy Ameryka szansą na spokojne życie przyciągała wielu, ale jednocześnie walka o byt i osiedlanie się wśród dzikiej przyrody ogromnego kontynentu, wymagało nie lada odwagi i pracowitości. Rodzice Solanusa pracowali ciężko i żyli oszczędnie, wszystkie sprawy powierzali Bogu w codziennej modlitwie. Warunki były trudne. Ameryka XIX w. w niczym nie przypominała obrazków z kolorowych folderów, które znamy dziś.
Chata, w której mieszkali Caseyowie była zbudowana z drewnianych, nieociosanych bali, ze szparami wypełnionymi błotem. Drewniane domostwa co rusz płonęły, bo na prerii ogień szybko przenosiły silne wiatry. Pewnego lata pożar dotarł też do gospodarstwa Caseyów. Mama, gdy tylko zobaczyła ogień natychmiast zabrała dzieci i schroniła rodzinę za ogromnym drzewem. W ostatniej chwili poprosiła, aby najstarsza córka motyką wykopała przed domem małe wgłębienie i wlała tam wodę świeconą. Ogień strawił wszystkie zabudowania, ale zatrzymał się przed tym wgłębieniem. Dom ocalał. Mały Solnaus był świadkiem wiary i jej owocu – cudu.
Mijał czas i chłopiec, który lubił baseball, grał na harmonijce i skrzypcach, robił psikusy rodzeństwu odkrywał, że w sercu woła go Ktoś wyjątkowy i zaprasza do wyjątkowej drogi – do kapłaństwa.
Pokora - drabina do Serca Boga
Gdy ukończył szkołę podstawową chciał odpowiedzieć na to wołanie, jednak na drodze stanął brak pieniędzy. Zaczął pracę, najpierw w gospodarstwach, potem jako drwal, mechanik, elektryk, nadzorca więzienny, motorniczy tramwaju i piekarz. W wieku 22 lat wstępuje do seminarium duchownego w Milwaukee. Niestety, trudności w zdawaniu egzaminów, brak znajomości łaciny i niemieckiego sprawiają, że według przełożonych nie ma szans, by zostać księdzem. Po pięciu latach nauki i formacji słyszy, aby porzucił myśli o kapłaństwie i został zakonnikiem. Solanus, z wielką pokorą, przyjmuje ten zwrot w swoim życiu i w wigilię Uroczystości Niepokalanego Poczęcia 1896 r. podejmuje decyzję o wstąpieniu do kapucynów w Detroit. Dwa lata później, tuz przed złożeniem ślubów, notuje:
„Ja, brat Solanus Casey, oświadczam, że wstąpiłem do zakonu kapucynów w prowincji św. Józefa ze szczerym zamiarem wypełnienia w ten sposób swojego religijnego powołania. I choć pragnąłbym dostąpić święceń kapłańskich i byłbym za to wdzięczny, to zważywszy na swój brak zdolności, pozostawiam moim przełożonym ocenę moich umiejętności i rozporządzenie moją osobą w sposób, jaki uznają za najlepszy. Nie będę zatem rościł żadnych pretensji, jeśli uznają mnie oni za niegodnego bądź niezdolnego do kapłaństwa i w każdym przypadku pokornie podporządkuję się ich decyzjom”.
„Bądź Proboszczem z Ars”
Pracuje w ciszy i pokorze, pozwala przełożonym dysponować sobą tak, jak chcą. I staje się cud. Przełożeni zmieniają zdanie! Jest zgoda, by go wyświęcić!
„Oddałem się Bogu cały; dlatego bez lęku poddaję się decyzjom przełożonych, którzy rozsądzą o mojej przyszłości, jak najlepiej potrafią, przed Bogiem”.
„Wyświęcimy brata Francisa Solanusa na kapłana i dla ludzi stanie się tak jak Proboszcz z Ars” – decydują. 24 lipca 1904 r. Casye przyjmuje święcenia kapłańskie, choć z kategorycznym zastrzeżeniem, aby nie spowiadał i nie głosił publicznych kazań. Decyzja ta głęboko rani Solanusa, ale przyjmuje ją, znów w duchu głębokiej wiary i pokory. Po święceniach niewiele zmienia się w jego zakonnych zadaniach, pracuje w zakrystii i na furcie. Wreszcie otrzymuje stały przydział do klasztoru św. Bonawentury w Detroit, ale tu także trafia na furtę.
Furta
Nie może spowiadać i udzielać rozgrzeszenia, ale może słuchać. Ludzie, którzy przychodzą do klasztoru od razu odkrywają w nim kogoś, kto ich darzy szacunkiem, nie wyśmiewa, zawsze ma czas i potrafi pokrzepić dobrym słowem. Kogoś, kto podejmuje się modlitwy i postu w ich intencjach. Nie odmawia nikomu. Nie mają znaczenia kolor skóry, religia, majętność, poglądy, sytuacja życiowa i długa lista win. Kapucyn Solanus jest dla wszystkich. Sam nieustanie kontempluje słowa Jezusa: „Mnieście to uczynili” i czyni z nich fundament dla sposobu, w jaki traktuje ludzi. Mieszka w pomieszczeniu tuż przy wejściu i przez dziesięć godzin dziennie otwiera drzwi. Nikt nie rezerwuje terminu, nie umawia się z wyprzedzeniem. Przychodzi, gdy potrzebuje, przychodzi gdy musi, gdy szuka ratunku i ojciec Solanus zawsze jest gotowy wysłuchać. I pomóc. To pomaganie trawa niemal aż do śmierci.
Księgi cudów
Był zakonnikiem przez 60 lat a kapłanem przez 57. Zmarł 31 lipca 1957 r. w klasztorze św. Bonawentury w Detroit. Miał 87 lat.
„Kilka dni po śmierci o. Solanusa jego współbracia kapucyni weszli do jego małej celi, by posprzątać rzeczy, które po sobie pozostawił. Znaleźli w niej ubrania i buty, brązową myckę, listy i zdjęcia rodzinne, kufer, kilka książek, parę drucianych okularów, skrzypce, obrazki z Najświętszą Panną, różaniec i czerwoną stułę, którą zakładał, gdy w każdą środę o godzinie 15 odprawiał nabożeństwo o uzdrowienie. To był dobytek ubogiego człowieka. Odkryto wtedy także siedem notatników przypominających księgi rachunkowe, które Solanus przechowywał przez ponad trzydzieści lat. Zapisane w nich były intencje modlitewne zanoszone do niego i do Serafickiego Dzieła Mszy Świętych. Znajdowało się tam ponad sześć tysięcy „przypadków” – jak zwykł o nich mawiać o. Solanus. Przy siedmiuset z tych notatek dopisał później dość zdumiewające adnotacje. Zgłoszono przypadki uzdrowień. Doszło do nawróceń. Groźby bankructwa, załamania nerwowego, a nawet rozwodów w tajemniczy sposób zdawały się oddalone. Do innych wspaniałych i inspirujących historii niewiarygodnych cudów poczyniono tylko aluzje w postaci zwięzłych, lapidarnych uwag dodanych przez autora zapisków” – czytamy w książce Catherine M. Odell pt. „Bł. Solanus Casey”.
„Nie martw się. Bóg czuwa nad wszystkim – tak o. Solanus Casey często mówił tym, którzy przychodzili prosić go o wstawiennictwo. – Bóg zna najlepszy sposób, by rozwiązać wszystkie problemy”.
– Agnieszka Bugała