Siostra Faustyna widziała dokładnie, jaka walka zostanie stoczona o nasze dusze w chwili śmierci. Czy jednak faktycznie będziemy potrafili odpowiedzieć i przyjąć ten ratunek? Na to pytanie odpowiada ks. dr Grzegorz Bliźniak, założyciel Zgromadzenia Misjonarzy Bożego Miłosierdzia.

Sporo mówi ksiądz o tym, że największym problemem dzisiejszego świata jest ogromna liczba apostazji. W jaki sposób Boże miłosierdzie odpowiada na ten problem? Apostata odrzuca przecież Boga i Jego łaskę.

Apostata zamyka za sobą wszystkie furtki, choć oczywiście nie ma żadnej wyraźnej granicy, po której przekroczeniu możemy powiedzieć: ten człowiek już stracił szansę. Po ludzku widzimy, jak niewiele oczekuje od nas dzisiaj Pan Jezus. Wystarczą trzy słowa: „Jezu, ufam Tobie”. Ale to nie oznacza wcale, że otrzymaliśmy z nieba jakąś magiczną formułę. To nie działa pomimo naszej woli.

Boże miłosierdzie może zadziałać dopiero wtedy, kiedy choć drobna szczelina w naszej duszy jest gotowa przyjąć Chrystusa. Żeby słowa te zostały wypowiedziane z wiarą, musi istnieć współpraca ze strony człowieka. Gdyby Pan Bóg nie szanował naszej woli i zmuszał nas do zbawienia, między człowiekiem a Bogiem nie byłoby relacji miłosnej, ale przymus. Stalibyśmy się marionetkami w rękach Boga, a nie Jego dziećmi. 

Ojciec syna marnotrawnego, choć cierpiał, uszanował jego wolę, nie szukał go, nie wysyłał sług, by przemocą przyprowadzić zbłąkane dziecko do domu. Podobnie jest w naszej relacji z Panem  Bogiem: otrzymaliśmy wolność, byśmy z własnej woli okazali Mu miłość, mogli do Niego przylgnąć i pójść za Nim. Ale to oznacza, że możemy Go również odrzucić, wzgardzić Jego wołaniem.

 Siostra Faustyna pisała, że w chwili śmierci człowiek dostaje jeszcze ostatnią szansę: może przyjąć Chrystusa i zostać zbawiony lub odrzucić Go i skazać się na potępienie. Był ksiądz kiedyś świadkiem sytuacji, jak ktoś w obliczu śmierci mógł przyjąć Chrystusa, ale świadomie Go odrzucił?

 Niestety tak i to wielokrotnie. Jedną z takich historii, która głęboko wbiła mi się w pamięć, przeżyłem jeszcze jako proboszcz we Włoszech. Umierali wtedy były burmistrz miasteczka, w którym posługiwałem, wraz z żoną. Mieli wówczas już po dziewięćdziesiąt parę lat. Chodziłem do nich chyba z dwadzieścia razy. Prosiłem ich, żeby się wyspowiadali, żeby przyjęli sakramenty. I on, i ona zdecydowali się umrzeć bez Chrystusa.

Jak odchodzą tacy ludzie?

Nie byłem obecny przy ich śmierci, nie wpuścili mnie do domu, ale słyszałem potem, że konali bardzo długo i w wielkim cierpieniu. I nie działo się tak z powodu jakiejś, jakbyśmy mogli pomyśleć, „złośliwości” Pana Boga; myślę, że Bóg dawał im to cierpienie, bo chciał dać im czas. Trzymał ich przy życiu, do końca walcząc o ich dusze.

Może w ostatniej chwili zwrócili się do Boga? 

Szczerze mówiąc, wątpię, bo faktycznie mieli ogromną niechęć do przyjęcia sakramentów. Ale oczywiście niczego nie można wykluczyć i jeżeli rzeczywiście zwrócili się do Boga, byłoby to coś naprawdę niezwykłego. Byłbym szczęśliwy, gdybym kiedykolwiek się dowiedział, że zostali zbawieni. 

Bardzo to wtedy przeżywałem, przez długi czas uznawałem tamto zdarzenie za swoją wielką porażkę. Obwiniałem się, że być może coś przegapiłem, jakiś moment, kiedy mogłem ich zmotywować do żalu i zwrócenia się do Boga. 

Zastanawiam się, jak to w ogóle możliwe, że Chrystus w godzinie śmierci przychodzi do człowieka, oferując mu życie wieczne, a ten świadomie wybiera śmierć duszy. Siostra Faustyna pisała na ten temat, że wydaje się właściwie niemożliwe, by nawet niewierzący odtrącił tę wyciągniętą do niego dłoń.

Boże miłosierdzie szuka człowieka aż do momentu rozdzielenia duszy i ciała. Siostra Faustyna pięknie to opisuje w Dzienniczku: dopóki dusza nie wyjdzie z człowieka, jest dla niej nadzieja. I wielu grzeszników – nawet wielcy grzesznicy – z tego korzysta. Wszyscy ci zaniedbani, umierający gdzieś w opuszczeniu, pozbawieni księdza... Bóg daje im taki zastrzyk łaski, że oni się do Niego zwracają.

Natomiast najgorzej jest z tymi, którzy mieli szansę w życiu, a ciągle odtrącali wyciągniętą dłoń. To są najtrudniejsze przypadki. To ludzie, którzy podchodzili do Boga obojętnie, kpili sobie z Niego, zuchwale odkładali nawrócenie i spowiedź na ostatni moment – i ta obojętność czy świadome odrzucenie zostały głęboko wpisane w ich życie. Nie wynikają one tylko z ludzkiej słabości, ale są źródłem satysfakcji, sposobem na życie.

Ale czy nawet taki człowiek – pełen złej woli, świadomie odrzucający Boga – jeśli słyszy Jego głos w chwili śmierci, może Go tak po prostu odrzucić?

Nam jest pewnie trudno to zrozumieć, ale zatwardziałość w człowieku niewierzącym jest czasem nie do skruszenia. Jest w nim na pewno bardzo głęboko zakorzeniony brak wiary, a często też pycha albo rozpacz, czyli brak nadziei, że jest dla niego jeszcze jakiś ratunek. Taki człowiek nie ma nawet odwagi zwrócić się do Boga, bo po prostu nie wierzy, że może zostać ocalony. Przyczyny naprawdę mogą być różne. Natomiast wszystko to sprowadza się do jednego mianownika – do grzechu przeciwko Duchowi Świętemu.

Pan Bóg jest bowiem pełen miłości: stoi i czeka. Chce dać szansę wszystkim: i katolikom, i niekatolikom – każdemu człowiekowi. Bo zbawieni możemy zostać tylko dzięki Chrystusowi. Innej drogi nie ma. Choć dzisiaj w Kościele często się tę prawdę relatywizuje.

Ksiądz na pewno był wielokrotnie obecny przy umierających ludziach. Czy tę ostatnią walkę o duszę człowieka, o której pisała siostra Faustyna, w jakiś sposób widać?

Tak, to daje się zauważyć. W postawie człowieka, jego spojrzeniu i zachowaniu często widać, jak wielka walka toczy się o jego duszę. Widziałem ludzi wręcz szarpanych przez złego ducha, ale też takich, którzy umierali w promieniach Bożego miłosierdzia.

WIĘCEJ CZYTAJ W KSIĄŻCE „NAWRACAJCIE SIĘ, NATYCHMIAST!”

Nawracajcie się natychmiast!